Jest takie miejsce w Polsce, gdzie na koncercie jazzowym publiczność tańczy i krzyczy jak oszalała. Miejsce, gdzie para nowożeńców tańczy przy artyście na największej scenie. Miejsce, gdzie koncert polskiego wykonawcy przyciąga tak dużo ludzi, że potrzebna jest jego transmisja na położonej dalej mniejszej scenie. Miejsce, gdzie widok samolotów na niebie wywołuje ciarki. Miejsce, które w ciągu paru dni staje się trzecim najbardziej zaludnionym miastem w Polsce. Miejsce, gdzie rozkręca się pogo nawet na występie Majki Jeżowskiej. Miejsce, gdzie nie istnieje słowo „niemożliwe”. Tym miejscem była 25. edycja Pol’and’Rock Festival w Kostrzynie nad Odrą.
Już zeszłoroczny Pol’and’Rock był wielkim nawoływaniem do walki o wolność, ale przy tegorocznym to jeszcze przybierało na sile. Decyzja o braku dodatkowych pociągów na festiwal, podwyższone ryzyko po raz kolejny, wiele głośnych deklaracji i odważnych słów ze strony gości ASP (wśród których byli m.in. sędziowie oraz Rzecznik Praw Obywatelskich) jak i artystów występujących zarówno na Dużej jak i Małej Scenie. Hasło „Białystok” padało wielokrotnie w wielu kontekstach, Tom Morello (Prophets Of Rage) miał na swojej gitarze wypisane „Pierdolić faszyzm”, Skin (Skunk Anansie) ostro komentowała politykę Wielkiej Brytanii i ostatnie strzelaniny na tle rasistowskim w USA, a ostatni utwór muzyczny Jurka Owsiaka nie wymaga komentowania. Wszystko to po raz kolejny wytworzyło klimat, że jesteśmy tu nie tylko dla dobrej zabawy. Tak, polityka mocno się odznaczyła na tym festiwalu. I będzie to trwało tak długo, jak długo polityka będzie się tym festiwalem tak intensywnie interesować i rzucać jego organizatorom kłody pod nogi. Wszystkim, którym się to nie podoba, polecam pomyśleć o tym przy najbliższych wyborach.
„Jeśli ktoś chce dzielić ludzi ze względu na pochodzenie, wiek, kolor skóry, etc. etc. i nosi przy tym znak Polski Walczącej, to jest idiotą. Albo powinien wrócić do szkoły.”
— Rock’n’Karol Ludwikowski (@kiwdziu) 31 lipca 2019
Jan Emil Młynarski na scenie #ASP@PolAndRockFest
Ale ten festiwal w tym roku był czymś więcej niż tylko symbolem sprzeciwu wobec wielu złych postaw. Był dowodem na to, że słowa „nie da się, to nie ma sensu” nie mają tu jakiejkolwiek racji bytu. Zabrano pociągi na festiwal? Spoko, marszałkowie z województw sami zorganizują swoje, a liczba uczestników szybko przekroczy 750 tysięcy. Już w czwartek zamknięto wjazd samochodami na Pole Malinowskiego, a namiotów przybywało z godziny na godzinę, również na płatnych kempingach. Opuszczenie festiwalu w niedzielę było dla wielu podróżnych sprawdzianem cierpliwości – opuszczenie Kostrzyna zajęło mi aż 10 godzin. Pożegnałem miasto widokiem policjanta kierującego ruchem, który strasznie się wkurzał na kierowców… jadących za wolno!
Po raz kolejny też się potwierdziło, że na Pol’and’Rocku nie używa się wyrażenia „ten zespół tutaj nie pasuje”. Jedyne co nie pasowało, to niektórzy artyści do swoich scen – pod względem tego, jakie ilości ludzi przyciągali. Kwiat Jabłoni na Małej Scenie pokazał, że nawet skromnością dźwięków porusza się tłumy. Jazz Band Młynarski-Masecki na ASP sprawił, że nawet solówka na puzonie może dostać ogromne brawa (wzruszenie w oczach Janka Młynarskiego było bezcenne). Namiot ASP okazał się też za mały dla przebojowej Karoliny Czarneckiej oraz spektaklu Kabaretu Hrabi – choć w przypadku tego drugiego było to do przewidzenia, bo występ tej formacji od lat był marzeniem uczestników. A show Majki Jeżowskiej na pewno przejdzie do historii Pol’and’Rocka – patrząc na publiczność, która tam przybyła i jej szaleństwa, wynik głosowania Złotego Bączka zdaje się być już przesądzony.
Nawet Duża Scena dla niektórych okazała się niewystarczająca. Co ciekawe, polskie kapele łatwiej przyciągały większe tłumy niż te zagraniczne. Przodowali w tym m.in. happysad, który dał fantastyczny koncert z gościnnym udziałem Darii Zawiałow i Mroza, Agnieszka Chylińska, która przypomniała publiczności hity z czasów O.N.A., oraz – czego spodziewali się wszyscy – Kult. Koncert zespołu Kazika Staszewskiego chcieli zobaczyć dosłownie wszyscy, więc dla wygody uczestników (i bezpieczeństwa) był też transmitowany na Małej Scenie. Może nie był to wybitny koncert, ale na pewno przełomowy dla tego festiwalu. Publiczność dobrze dopisała również na występie Krzysztofa Zalewskiego, który tak jej zaufał że się na nią rzucił. Jak sam przyznawał – zrobił to po raz pierwszy w życiu. Również na jego koncercie para nowożeńców została zaproszona przez Jurka do tańca na Dużej Scenie. Wielu fanów przyciągnęła też Łydka Grubasa, która w tym roku odebrała nagrodę Złotego Bączka.
Żeby nie było, goście z innych krańców świata również dawali czadu. Ziggy Marley nie krył wzruszenia, kiedy otwierał festiwal swoim koncertem, zaskoczony gorącym przyjęciem publiczności. Przy dźwiękach Gogol Bordello nie dało się ustać w miejscu, a Skunk Anansie i Prohpets of Rage roznosili Dużą Scenę bardzo ostrym graniem. Jednym z najciekawszych występów był koncert Lordi – widok tych dziwadeł na scenie to nieco surrealne przeżycie. A największych malkontentów pewnie też przekonał występ Pertubartora, pełen metalowego czadu, a zrobiony jedynie perkusją i syntezatorem.
Osobiście z tego festiwalu zapamiętam na zawsze trzy momenty.
Po pierwsze – Renata Przemyk w duecie z Titusem z Acid Drinkers! Przysięgam, to było najlepsze wykonanie Babę zesłał Bóg w historii! Po drugie – Skin ze Skunk Anansie schodząca i śpiewająca pomiędzy publicznością! Po trzecie – przelot samolotów na otwarciu. Dzięki wielkie dla Red Bulla! Czyli trzy rzeczy, które tam wydawały się najbardziej niemożliwe do zobaczenia.
25 lat festiwalu to dobra okazja do podsumowań i przemyśleń na następne lata. Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy udało się stworzyć miejsce pełne niezwykłych momentów, niezwykłych zdarzeń, ważnych słów i miejsce, które stało się swoistym symbolem walki o wolność i miłość. Nieważne czy było ono w Żarach, czy w Kostrzynie nad Odrą – nieważne też jaką miało nazwę. Stało się też w tym roku miejscem, gdzie nie uznaje się słowa „niemożliwe”. To jest właśnie Pol’and’Rock Festival.