W normalnych warunkach ogłoszenie Charli XCX na Open’erze by mnie zajebiście podjarało. A obecnie wywołało tylko frustrację na polski rynek festiwalowy – który, jak dobrze wiemy, jest mocno przez Open’era i Alter Art zdominowany. Bo niektóry ruchy tej agencji i jej największego flagowego produktu pozostawiają mi głównie niesmak.
Po kolei
Charli XCX jest już od dobrych paru miesięcy w mocnym trybie promocyjnym nadchodzącego albumu – single, teledyski, wywiady i no i oczywiście koncerty. Niedługo po premierze pierwszego singla poznaliśmy już kilka dat jej własnych występów oraz kilku festiwali, potem grafik wypełniał się na kolejne miesiące do przodu. Czekaliśmy aż ktoś z polskich festiwali ją wciśnie. Nie było nic, przez długie miesiące. Znam wielu fanów z Polski, którzy już stracili nadzieję na przyjazd Charli do nas, więc postanowili ją obejrzeć za granicą. I musieli się na to solidnie przygotować.
Wakacje za rogiem. Sezon festiwali letnich już się rozpoczął. Line-upy już niemal wszędzie pozamykane. Na początku czerwca ludzie żądni koncertowych wrażeń w tym momencie już mają zarezerwowane hotele/urlopy/budżety. Jak ktoś teraz dopiero podejmuje decyzje – no to musi mieć sporo szczęścia lub sporo funduszy na takie wyjazdy.
Bo, nie oszukujmy się, festiwale to takie samo wydawanie pieniędzy jakbyśmy kupowali sobie wakacje w kurortach all-inclusive. Bilet na kilkudniową imprezę, nocleg, transport, wyżywienie – rzadko kiedy dziś udaje się to komuś zamknąć w mniej niż 1000 złotych. Dziś sam bilet na 4-dniową imprezę kosztuje ponad tyle, jednodniowe wejściówki to także solidne wydatki. Więc jak teraz bym chciał jechać nawet na jeden dzień Open’era – to musiałbym się zapożyczać lub przez miesiąc żywić się pleśnią ze ściany i kranówką. Bo postanowiłem jechać gdzie indziej, tam gdzie za porównywalną (lub nawet niższą!) cenę zobaczę swoich ulubionych wykonawców.
Aż tu nagle, Alter Art postanawia ogłosić jedną z najbardziej wyczekiwanych artystek na swojej imprezie na miesiąc przed. I wtedy mnie (oraz wiele innych polskich fanów Charli) szlag trafił. Bo jeszcze do dzisiejszego ranka większość sobie odpuściła i przekierowała swoje plany wakacyjne/festiwalowe w inne miejsca. I teraz nie mają szans sobie pozwolić żeby zapłacić ponad 500 zł by wskoczyć do Kosakowa. Ci, którzy kupili wcześniej zachęceni innymi nazwami – mają szczęście. Reszcie pozostało tylko wkurzenie, że nie będą w stanie pojechać na koncert swojej idolki. Bo gdyby wiedzieli odpowiednio wcześniej – to chętniej zostawiliby te pieniądze Alter Artowi.
Bo wybaczcie, ale nie uwierzę, że Charli XCX została zakontraktowana przez festiwal dopiero teraz, na miesiąc przed startem festiwalu. To nie jest ten typ gwiazdy, która ma mnóstwo wolnych miejsc i nagle, będąc w ostrym trybie promocyjnym i koncertowym nagle sobie wciśnie przyjazd do Polski. Ona już znacznie wcześniej została tam potwierdzona, tylko sam Open’er postanowił zwlekać z tym ogłoszeniem. I to szczucie pojedynczymi nazwami przez ponad pół roku i dłużej jest czymś co mnie w polskich festiwalach doprowadza do furii. Polski rynek festiwalowy w porównaniu do reszty Europy ma taktykę zwlekania z wyciąganiem kart na stół. Zagraniczne imprezy na początku roku mają już dobre kilkadziesiąt lub więcej ogłoszonych nazwisk. Imprezy w naszym kraju rzucają co parę tygodni kilka nazwisk, a potem przypominają żeby szybko kupować, bo bilety zaraz zdrożeją. I czy to jest dobra taktyka? Mając w pamięci pustki na polu Open’era w pierwszych dwóch dniach – śmiem wątpić.
Odbywający się za dwa miesiące Sziget Festival w Budapeszcie już podał pełny timetable godzinowy. Zaczynający się już za tydzień czeski Rock For People zrobił to parę tygodni temu. Startujący w tym tygodniu Mystic Festival w Gdańsku podał pełny rozkład już w kwietniu – co na polskim rynku festiwalowym jest ewenementem. Co robi Open’er Festival na miesiąc przed startem? Nadal szczuje kolejnymi nazwiskami.
I tak, ja wiem, że to u nich – niestety – bardzo częsta praktyka. Co mnie jeszcze bardziej dobija. Bo my tu nie mówimy o jakiejś trzecioligowej imprezce, tylko o festiwalu z 20-letnią historią, festiwalu który jest jednym z największych w kraju, festiwalu firmowanym przez agencję, która jako pierwsza nam ściągnęła do Polski Björk, P!nk, Coldplay, Kanye Westa, Kendricka Lamara, a gdyby nie pandemia to mieliby już teraz w portfolio Taylor Swift… I do cholery jasnej, oni nam ściągnęli samego Prince’a! Tak – to jest festiwal i ludzie, od których należy oczekiwać jak najlepszego. Bo już niejednokrotnie udowodnili w przeszłości na co ich stać.
Dodam dobre słowo na koniec – sytuacja z niedawno ogłoszonym headlinerem ostatniego dnia, którym został Hozier. To czy ten niegdyś zarżnięty przez polskie radiostacje Irlandczyk zasługuje na ten status, jest kwestią dyskusyjną. Ale trudno się nie oprzeć wrażeniu, że autor hitu Take Me To Church nie był głównym planem Alter Art na Open’erową sobotę. Skąd ta myśl? Spójrzcie na jego obecny kalendarz koncertowy. Na początku lipca artysta zaczyna koncertowanie po Wyspach Brytyjskich – a teraz nagle pomiędzy występem w Irlandii a Londynem został mu wciśnięty jeden dzień do kontynentalnej Europy. Pod kątem logistycznym jest to coś totalnie nielogicznego. I to, że udało się Hoziera na taki wyskok namówić – jest IMO dowodem, że za Open’er Festival stoją ludzie, którzy znają się na rzeczy i potrafią dokonać wielu. Tak samo sytuacja z występem Stormzy’ego na edycji 2019, który został potwierdzony na ledwie kilkanaście godzin przed, bo wcześniej zaanonsowany A$AP Rocky z dnia na dzień trafił do więzienia. Tak, za to wszyscy mieliśmy szacunek do Alter Art i Open’era.
Ja teraz serio zapytam – czy ogłoszenie większości gwiazd już na samym początku jest dla polskich organizatorów czymś niewykonalnym? Nieopłacalnym? Nie sądzę. Czy chcę, by ten festiwal dalej trzymał poziom? Jak najbardziej. Czy mam do niego coraz więcej wymagań? Oczywiście. Czy to wszystko idzie w dobrym kierunku? Mam wrażenie, że nie. Bo Open’er potrzebuje zmiany strategii, żeby nie widzieć pustego pola pod sceną główną przez dwa dni. Bo zawsze będę im życzył sold-outu. Czy się wybieram, czy też nie.