Chyba to już będzie tradycja tego bloga, że w grudniu zakładam czapkę z bałwankiem, uzbrajam się w cierpliwość i słucham niemal każdej świątecznej płyty, która wyjdzie w danym roku kalendarzowym. Czy można mieć frajdę ze słuchania milionowego wykonania Cichej nocy lub Feliz Navidad? Jeśli robię to już trzeci raz z rzędu, to znaczy że można.
Wszystkich nowych czytelników informuję – nie wystawiam tym albumom żadnych ocen czy gwiazdek, bo doskonale wiem jaka jest idea bożonarodzeniowych albumów. Nie mają być przełomowymi dziełami, a jedynie specyficzną muzyką tła, działającą w jednym krótkim okresie roku. Pisząc o nich zwracam uwagę na dwa aspekty – jak bardzo wykonawca odszedł od tradycyjnego grania szlagierów i przerobił je na własną modłę oraz czy się wysilił na napisanie własnych piosenek świątecznych. W ramach wprowadzenia polecam mój wpis o anglojęzycznych przebojach świątecznych. Bo sporo z nich się przewija w tegorocznych albumach.
No to co, idziecie razem ze mną posłuchać tegorocznych świąt? Zapraszam!
Alicia Keys

Jej głos zapiera dech już ponad 20 lat, a ona sama nie zamierza przestać nas zachwycać przy pianinie. Santa Baby jest dla Alicii Keys pierwszym albumem wydanym samodzielnie – artystka zakończyła wcześniej kontrakt z wytwórnią RCA Records, z którą była związana od samego początku. Na Santa Baby mamy 7 świątecznych standardów, jeden odgrzany kotlet z 2012 (utwór Not Even The King który wcześniej ukazał się na albumie Girl On Fire) oraz 3 premierowe, autorskie utwory Keys. Singlowy December Back 2 June ma wręcz imprezowy feeling. Inny premierowy utwór You Don’t Have To Be Alone ma w sobie potencjał na nowy świąteczny evergreen – ma prosty i poruszający tekst, nieskomplikowany aranż i nie potrzebuje szarży wokalnych. Innymi słowy, nadaje się do odśpiewania przez każdego wokalistę. Całość albumu utrzymana jest w klasycznym dla Alicii stylu soul/r&b, gdzie mocne perkusje i klawisze grają najgłośniej. Sama bohaterka chwali się głosem tam gdzie się da – Ave Maria w jej wydaniu sprawdziłoby się w każdym kościele, Please Come Home For Christmas brzmi jakby Charles Brown pisał ten szlagier dla niej, a John Lennon po usłyszeniu jej Happy Xmas (War Is Over) biłby przed nią pokłony. Jedyne co tu nie zagrało to przebój który dał tytuł albumowi -w Santa Baby instrumentalna warstwa swoje, a Alicia swoje. Co najdziwniejsze, album w wersji cyfrowej jest dostępny… wyłącznie na Apple Music. Ruch dla mnie kompletnie niezrozumiały, nawet jako użytkownika tej platformy. Obstawiam, że za rok dostaniemy wersję rozszerzoną tego wydawnictwa, dostępną już na wszystkie streamingi.
rodzina Bocelli – Andrea, Matteo i Virginia

Jeden z najsłynniejszych tenorów świata i jego dwójka dzieci – 10-letnia Virginia i 25-letni Matteo – w świątecznym albumie. Na papierze brzmi to jak banalny koncept o rodzince śpiewającej wesoło pod choinką przy kominku – nawet okładka daje to skojarzenie. I w sumie to właśnie jest taka płyta, ale wiadomo co ją wyróżnia – te głosy. Nad najstarszym Bocellim nie ma co się rozwodzić, wszyscy doskonale wiemy co potrafi i że nawet śpiewanie słownika PWN w jego wydaniu byłoby majestatyczne. Matteo Bocelli z kolei najlepiej wypada, gdy nie słucha się go w jednych kawałkach z ojcem. Bo technicznie młodemu Bocelliemu bardzo dużo brakuje do seniora, przy którym wypada – że tak to ujmę – płasko. Bo wiadomo, że Andrea musi się popisać na co go stać. Ale wystarczy posłuchać Matteo solo – na albumie śpiewa samodzielnie w Happy Xmas (War Is Over) i Have Yourself a Merry Little Christmas – to kupujemy chłopaka w całości. Bardzo mocno mnie zaskoczyła Virginia. W jednych momentach słychać u niej bardzo słodką, wręcz dziecinną barwę (to nie jest zarzut, tylko stwierdzenie faktu-bo mamy do czynienia z dzieckiem), ale gdy zaczyna śpiewać w Over The Rainbow (tak, ten utwór z Czarnoksiężnika z Krainy Oz)czy Away In a Manger, to głębia jej wokalu może zadziwić. Chyba w takiej rodzinie nie ma innego sposobu na życie i pewnie za parę lat Virginia zadebiutuje jako solowa wokalistka. W świątecznym repertuarze Bocellich mamy głównie pieśni religijne i klasyki świąteczne (doliczyłem się tylko jednego premierowego utworu), a instrumentarium klasyczne, więc jest to idealna płyta świąteczna, którą możecie puścić na rodzinnym przyjęciu z dziadkami. Nie wiem czy wejdzie u mnie do świątecznego kanonu, ale nie będę się wzdrygał jak ktoś mi to puści.
PS. W ramach promocji albumu Andrea, Matteo i Virginia wpadli z wizytą… do rodziny Simpsonów – 15 grudnia na Disney+ pojawił się specjalny odcinek The Simpsons gdzie obie rodzinki zaśpiewały razem. Trwa raptem 3 minuty, ale uśmiech gwarantowany!

Backstreet Boys

Na widok tego albumu zrobiłem oczy jak spodki. Backstreet Boys ze świątecznym albumem?! Odpaliłem z ciekawości i… Dostałem to czego mogłem się spodziewać po takim albumie – odegrania świątecznych szlagierów w rytmie pop/r&b, bez niespodzianek i szarży, całość wyprodukowaną pod „masówkę”. Zestaw utworów do przewidzenia – Winter Wonderland, Last Christmas, Silent Night, I’ll Be Home For Christmas, Same Old Night Syne… Sęk w tym, że panowie, którzy karierę zrobili na tanecznych utworach, tutaj polegli w starciu z muzyką świąteczną, która wymusza pewne ramy – nie zrobimy własnego nośnego refrenu, nie przywalimy mocnym bitem. Zasadniczo, jest to album, który nagrany pod szyldem mniej znanego wykonawcy przeszedłby bez echa. Sytuację ratują dwa utwory premierowe wrzucone na koniec tracklisty, które momentami są jak dobre popowe kawałki i po nich dopiero poznajemy „a no tak, przecież to Backstreet Boys”. O ile ktoś da radę dotrwać do końca i je wysłuchać, bo żeby tak zanudzić na Have Yourself a Merry Little Christmas czy Oh Holy Night jak zrobili to oni – to naprawdę jest niezła sztuka. AJ, Nick, Brian, Howie, Kevin – wracajcie do Vegas i na dyskotekę, tam sprawdzacie się lepiej. Ciekawostka na koniec – album pierwotnie miał wyjść już na święta 2021! Ze względu na pandemię zdecydowano się wydanie albumu przesunąć i rzekomo całość (nawet zdjęcia promocyjne i okładka) w niezmienionej formie przeczekała do następnego sezonu świątecznego.
Joss Stone

Posiadaczka jednego z najpotężniejszych głosów nowoczesnego soul, mająca na koncie współpracę z Mickiem Jaggerem, Eltonem Johnem i Damianem Marley’em, przed erą Adele była jedną z najlepiej sprzedających się brytyjskich artystek. Chociaż sława Joss przycichła, to wciąż działa artystycznie – na początku 2022 wydała nowy album – i gra mnóstwo koncertów. Nawet teraz byłaby w trasie, w trakcie której odwiedziłaby trzykrotnie Polskę, gdyby nie to, że zaszła w ciążę. Z tego powodu trasę przełożono na 2023. Zapewne dlatego Joss postanowiła dać fanom w zamian swój pierwszy album bożonarodzeniowy. Pełno świątecznej klasyki – od Cichej Nocy i Jingle Bells do Have Yourself a Merry Little Christmas i Winter Wonderland – plus dwa premierowe utwory. W teorii wszystko powinno tu działać, a w praktyce zanudza sztampowym podejściem. Piosenki odegrane niemal 1:1, artystka śpiewa jakby nie była w najlepszej formie, sytuację próbują ratować gdzieniegdzie wrzucone chóry, a całość wręcz nudzi. I piszę to z wielkim smutkiem, bo wiem na ile stać Joss Stone – jako wokalistkę i jako autorkę, bo premierowe piosenki wręcz można tutaj przegapić. Nie twierdzę, żeby omijać Merry Christmas, Love szerokim łukiem, ale wątpię byście chcieli do tej płyty wracać po pierwszym odsłuchaniu.
Lindsey Stirling

Jedna z pierwszych gwiazd tej ery YouTube’a, kiedy za miliony wyświetleń na swoim kanale mogłeś mieć kontrakt wydawniczy i telefony od menadżera Lady Gagi. Lindsey Stirling na swoim szóstym studyjnym albumie, a zarazem drugim świątecznym (poprzedni ukazał się w 2017) robi zasadniczo wciąż to samo – miesza wpływy muzyki klasycznej z szeroko rozumianą elektroniką. W głównej mierze jest to muzyka instrumentalna – nawet w takich bożonarodzeniowych szlagierach jak Sleigh Ride, Joy to the World czy Feliz Navidad zamiast słów słyszymy melodie w wykonaniu smyczków. I pod kątem rzemiosła i produkcji jest to solidna płyta świąteczna, fajnie może posłużyć za tło do bożonarodzeniowej imprezy. Za to mam z tym albumem drobny problem, może nietypowy. O ile przy świątecznych dobrze znanych piosenkach czy utworach z wokalami natychmiast czujemy jaka to jest płyta, tak premierowe instrumentalne kompozycje Lindsey – tytułowy Snow Waltz czy drugi singiel Ice Storm – w ogóle nie wywołują klimatu świątecznego. Mogłyby zostać wrzucone na każdy inny album artystki. Nakręcono do nich teledyski osadzone w zimowych sceneriach, ale te kawałki bez obrazów i tytułów nie bronią się jako świąteczne. Poza tym mankamentem, to mogę wam album Lindsey polecić. Myślę, że nieźle się sprawdzi jako podkład przy ubieraniu choinki lub zamiataniu mieszkania.
Pentatonix

Są dwie możliwości – członkowie jednego z najpopularniejszych zespołów acapella naprawdę cierpią na pracoholizm lub nie umieją nagrywać nic innego poza świąteczną muzyką. Ewentualnie jedno i drugie. Holidays Around The World jest co najmniej siódmym wydawnictwem świątecznym Pentatonix (nie wiem ile jest ich dokładnie, bo wydali jeszcze sporo świątecznych EPek), wydanym ledwo rok po poprzednim Evergreen. Dziełem integralnym z najnowszym albumem jest program dostępny na Disney+, gdzie zespół poznaje ducha świąt Bożego Narodzenia w różnych zakątkach globu. Dzięki temu na albumie mamy na przykład Joy To The World z naleciałościami afrykańskimi, kolędę Słuchaj, brzmi aniołów pieśń z libańską wokalistką, chińskiego pianistę Lang Langa przygrywającego do Jingle Bells, japońskich wokalistów w Last Christmas… Innymi słowy, wielka międzykulturowa impreza świąteczna. Szanuję za koncept, bo za realizację już mniej. Wykonania zespołu nic tym świątecznym klasykom – ani też kilku premierowym kawałkom – nie dodają. Mój problem z Pentatonix pozostał niezmienny: albumu posłucham raz i szybko zapomnę. Holidays Around The World nie zmieniło tego stanu, a wręcz potwierdziło w moich oczach obraz Pentatonix jako zespołu odtwórczego i okopanego w ciasnej szufladce. Oby nie podzielili statusu Mariah Carey odmrażanej tylko na święta.
Sarah Connor

Ciekawe czy ktoś tu ją jeszcze pamięta? Bo mi ona dawno temu wyleciała z radaru. Poniekąd na własne życzenie, bo po tym jak ta niemiecka wokalistka miała wielkie sukcesy komercyjne w całej Europie na początku lat 2000., to potem skoncentrowała się na rynku ojczystym – płyty wychodziły tylko w krajach niemieckojęzycznych i w tymże języku zaczęła śpiewać. Not So Silent Night jest pierwszym od 12 lat anglojęzycznym albumem Sarah Connor. Jeden z niemieckich recenzentów porównał ten album do „przesadnie udekorowanej choinki” i jest to idealne stwierdzenie. Momentami jest rockowo, gdzieś są motywy jazzowe, zwolnione tempo w odpowiednich momentach płyty, wokalistka ciągle bawi się modulacjami głosu, a całość jest idealnie wypieszczona produkcyjnie. Gdyby z kilku kawałków wymienić teksty, to Not So Silent Night spokojnie mogłoby funkcjonować poza sezonem bożonarodzeniowym. Za to album Sarah ma u mnie plus. Również za to, że poza finalnym The Christmas Song mamy same nowe piosenki autorstwa wokalistki. Tylko, że trochę za dużo grzybów w tym barszczu. Brak tu spójności i jednolitego kierunku – jakby wokalistka starała się nagrać album dla każdego. Pojedyncze piosenki dają radę – tytułowy utwór będzie u mnie gościł na świątecznej playliście co roku. Całość dla mnie już niekoniecznie.
The Kelly Family

Kolejna rozśpiewana rodzinka, tu jednak znacznie bardziej przebojowa i z dłuższą tradycją pokoleniową niż wyżej wymienieni Bocelli. The Kelly Family już od ponad 40 lat (ich pierwszy album wyszedł w 1979!) uwodzą fanów na całym świecie swoim przesłaniem wspólnoty i miłości, niczym wielka romska rodzina. Tym razem rodzinka Kelly zaprasza nas na świąteczną imprezę. Ale nie będziecie u nich siedzieć spokojnie przy stole. Bo The Christmas Party jest najbardziej przebojową płytą świąteczną tego roku. Impreza świąteczna u The Kelly Family to mnóstwo gitar – również tych elektrycznych, chóralnego śpiewania i celtycko-folkowego klimatu. Poza finalnym Feliz Navidad, wszystkie utwory są autorstwa Kelly’ch i to się bardzo chwali. Cały album ma w sobie sporo żywiołowości i energii wręcz stadionowej. Fakt, oni przez lata wyprzedawali wielkie areny i na porywaniu tłumów zjedli zęby. Ale żeby umieć oddać ten żywioł na płycie świątecznej – to mają u mnie wielki szacun! A singiel Grateful z Ronanem Keatingiem awansował u mnie do rangi jednej z najlepszych piosenek 2022. Rodzinka Kelly chyba nie zna pojęcia „cichej nocy” podczas Bożego Narodzenia. I dobrze, bo dzięki temu święta nie muszą kojarzyć się śmiertelnie poważnie i nabożnie. One mają cieszyć i zbliżać. A z The Christmas Party jest to jeszcze łatwiejsze. Dla mnie – najlepszy świąteczny album 2022.
No to mi pozostaje już tylko życzyć wam wesołego i rozśpiewanego czasu świąt Bożego Narodzenia, byście odpoczęli tak jak potrzebujecie i byście mogli od czasu do czasu przejąć kontrolę nad głośnikiem i puścić znajomym/rodzince coś innego niż Mariah Carey, George’a Michaela i polskie kolędy. Wszystkiego dobrego
Dla kronikarskiego porządku, linkuję zestawienia z lat poprzednich:
1. Last Christmas po raz enty, czyli świąteczne albumy 2020
2. To już naprawdę LAST Christmas, czyli świąteczne albumy 2020, cz. 2
3. I znowu leci Last Christmas, czyli świąteczne albumy 2021, cz. 1
4. Jeszcze coś z tych Świąt wyciśniemy, czyli świąteczne albumy 2021, cz.2