Kiedy większość ludzi we wrześniu ani myśli o choince, śniegu i prezentach, muzycy muszą być już w trakcie rozmów z menadżerami i wytwórniami o promowaniu nadchodzących płyt bożonarodzeniowych, które będą musieli wydać jeszcze przed Halloween. Przyznam szczerze, że świadomość tego, że takie albumy najczęściej pisze i nagrywa się wtedy kiedy trwają letnie wakacje, wciąż mnie bawi do łez. Postanowiłem sobie zafundować ducha świąt już teraz i przesłuchać kilka albumów, którymi artyści zdążyli nas uraczyć w tym roku. I nie wykluczam kontynuacji, jeśli do końca roku zdąży pojawić się ich więcej.
Wielu ludzi się zastanawia czy jest sens oceniać albumy bożonarodzeniowe, bo jeszcze przed naciśnięciem „play” wiemy mniej-więcej jakie dźwięki i melodie nas czekają, mało tego – nawet większość tekstów znamy na pamięć. Bo anglojęzycznych klasyków świątecznych jest tak dużo, że z nich samych można nagrać album trwający ponad pół godziny (o kilku z nich mam osobny wpis). Dlatego ja osobiście zwracam uwagę na dwa aspekty – jak bardzo wykonawca odszedł od tradycyjnego grania szlagierów i przerobił je na własną modłę oraz czy się wysilił na napisanie własnych piosenek. Nie wystawiam im ocen czy gwiazdek, bo one mają nam jedynie służyć za muzykę tła. I to tylko w jednym sezonie, bo w następne Boże Narodzenie będziemy słuchać już nowych płyt w tym gatunku. Tych płyt się nie ocenia, ich się po prostu słucha patrząc na choinkę i marząc o śniegu. Kwestia tylko, które lepiej spełniają swoje zadanie.
Meghan Trainor
Pamiętacie tę sympatyczną dziewczynę z All About That Bass? To lepiej zostawcie sobie ten obraz na długo, bo – niestety – Meghan komercyjnie skończyła się na debiucie. Jej druga płyta sprzedała się o połowę mniejszym nakładzie niż poprzedniczka, a trzecia – której premiera była przekładana wielokrotnie, ostatecznie wyszła w styczniu – prawie nikogo nie obeszła. Klapa komercyjna mogła być powodem do nagrania płyty świątecznej, którą łatwiej się przypodobać słuchaczom. Tylko w przypadku A Very Trainor Christmas może to być o tyle kłopotliwe, że w każdym kawałku od pierwszej sekundy słychać, że to właśnie Meghan. Klimat dziewczęcego bubblegum-popu zmieszanego z funkującym groove’m i ten bardzo charakterystyczny głos. Słuchanie całości za jednym zamachem jest porównywalne do zjedzenia całego kartonu lasek cukrowych – słodko aż do porzygu. No i oczywiście pełno dzwoneczków i trąbek, jak na album bożonarodzeniowy przystało. Jak ktoś za artystką nie przepada, to tę prawie godzinę zniesie z trudem. Aż osiem piosenek jest autorstwa wokalistki i przyznam, że swoje zadanie wczucia nas w nastrój świąt spełniają śpiewająco, aczkolwiek: tak jak w coverach, jest słodko aż do porzygu.
Carrie Underwood
Artystka która w Europie jest znana stosunkowo niewielu, w USA ma status wielkiej gwiazdy country-popu porównywalny z sukcesami Shanii Twain i młodszej Taylor Swift. Jest jedyną artystką, która może poszczycić się siedmioma pod rząd albumami na pierwszym miejscu Billboard Top Country Albums. I to nawet wtedy, kiedy na świątecznym albumie idzie na łatwiznę pisząc jedynie 3 autorskie utwory do zestawu szlagierów. Jednak tutaj jest spójność: wszystkie utwory – zarówno te autorskie jak i klasyki – są o religijnym i duchowym wymiarze świąt Bożego Narodzenia. Carrie stawia na klasyczne instrumentarium i powolne melodie, przez co My Gift słucha się naprawdę przyjemnie. Można ten album bez strachu i obciachu puścić na rodzinnym bożonarodzeniowym przyjęciu.
Leslie Odom Jr.
Jeśli nazwisko tego dżentelmena nic wam nie mówi, to prawdopodobnie nie słuchaliście/oglądaliście jednego z najlepszych musicali ostatnich lat, czyli Hamiltona. Leslie Odom Jr. praktykuje śpiewanie na Broadway’u oraz na własnych albumach, a tegoroczny The Christmas Album jest jego drugim z kategorii świątecznych. Na obu z nich bierze się głownie za standardy i podaje nam we własnej stylistyce. Na najnowszym jednak serwuje te mniej oczywiste dla Europejczyków… nie licząc Last Christmas. Mamy tu m.in. noworoczną pieśń Auld Lang Syne, pochodzącą z Hawajów piosenkę bożonarodzeniową Mele Kalikimaka, a nawet żydowskie Ma’oz Tzur. A do tego w Little Drummer Boy gościnnie pojawia się chór młodzieżowy z RPA. Całości dopełniają dwa bardzo przyjemne autorskie utwory wokalisty, który tym albumem świetnie przedstawia klimat Bożego Narodzenia z niemal całego świata. Kupuję to w całości.
Goo Goo Dolls
Całkiem możliwe, że jest to album z serii „nie byłoby go, gdyby nie pandemia”. Zespół Johna Rzeznika i Robby’ego Takaca wydał ostatni album we wrześniu 2019 i planował wyruszyć w trasę koncertową. Z wiadomego powodu, wszystko poszło w piach… więc co innego mogli zrobić siedząc w domach, jak nie nagrać kolejny album? Ale przyznam szczerze, że płyty bożonarodzeniowej bym się po nich nie spodziewał. Po wysłuchaniu całości od razu słychać, że przepis był prosty – podkręcić na rockowo kilka przebojów i próbować napisać własne w takim stylu. I niestety, nic się tu nie udało. Pomysł, który dobrze wygląda na papierze, w realizacji wypadł tu nudno i bez polotu. Aranżacje są zwyczajnie płaskie i jednostajne, że ziewa się nawet przy Let It Snow. Omijać tę płytę gigantycznym łukiem, bo świąt z nią nie poczujecie.
Dolly Parton
I oto wchodzi ona, cała na czerwono. Amerykańska królowa country ze swoim 47. (!) albumem i trzecim świątecznym. A u jej boku między innymi Willie Nelson, Michael Buble, Jimmy Fallon i Miley Cyrus. 6 coverów (w tym bardzo odświeżająca aranżacja All I Want For Christmas Is You) i 6 premierowych utworów. Dzwonki, trąbki, gitara, banjo, skrzypce i ten skrzekliwy, donośny głos, którego z żadnym innym nie pomylicie. Czysta esencja muzyki Dolly Parton, której muzyka od lat wychowywała kolejne pokolenia Amerykanów, tym razem po prostu ubrana w mikołajową czapkę i palącą się obok choinkę. Bierzcie ją taką w całości, albo wcale.
JoJo
Pokolenie Bravo i Popcornu pierwszej dekady lat 2000 zapewne pamięta jej pop/R&B przeboje jak Too Little Too Late oraz Leave (Get Out). Przez następne lata młoda artystka głównie toczyła boje z wytwórniami blokującymi jej muzykę, aż wreszcie poszła na swoje. Jeszcze tej wiosny ukazała się ostatnia płyta artystki, ale nie powstrzymało jej to od szybkiego wydania jeszcze jednej – tym razem świątecznej. Tytuł December Baby jest nieprzypadkowy, bo JoJo obchodzi urodziny tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia (ciekawe ile prezentów wtedy dostaje). Artystka jest wyjątkowo płodna twórczo, bo całość składa się głównie z autorskich utworów i króciutkich interlude’ów opartych na tradycyjnych świątecznych melodiach. Album w swoim brzmieniu jest bardzo w duchu świątecznego chill-outu – beaty na modłę spokojnego r&b, a momentami aż prosi się by przy nich… tańczyć! Serio, posłuchajcie kawałka tytułowego lub Wrap Me Up. Gdyby obedrzeć je ze świątecznej otoczki i tekstów, mogłyby to być radiowe bangery. Polecam posłuchać, bo to raptem pół godziny, a naprawdę fajnie wkręca w pop-atmosferę świąt. Nawet jeśli jeszcze do nich daleko.
W momencie w którym publikuję ten wpis, znajduję jeszcze świąteczny album Tori Kelly, reedycję zeszłorocznego świątecznego albumu Robbie Williamsa oraz świąteczny singiel Poppy, który zapowiada EPkę tematyczną. Więc kontynuacja tego wpisu pewnie już niedługo. A tymczasem, przepraszam, idę pożreć jakiegoś czekoladowego Mikołaja, bo od tego słuchania coverów Cichej Nocy i Last Christmas zaczynają mi się udzielać święta.