Nie dojrzałem do nowej Sinead O’Connor

Nie dojrzałem do nowej Sinead O’Connor post thumbnail image

Łysa, wkurzona, niepokorna, stale poszukująca swojego miejsca na ziemi. Od lat zachwyca, inspiruje, a także prowokuje i daje preteksty do znienawidzenia. Sinead O’Connor – artystka z krwi i kości. 11 sierpnia ukazał się jej dziesiąty już album I’m Not Bossy, I’m The Boss. Album, z którym miałem spore problemy. Bo brzmi świetnie, ale on jest nie jest nagrany dla mnie.

Zaraz ktoś walnie pytaniem, „to dla kogo nagrywa Sinead?”. Nie odpowiem wam na to, ale wyjaśnię jak ja to czuję.

Pierwszy album Sinead ukazał się w 1987 roku. Ona miała wtedy ledwo dwadzieścia lat. Była wtedy moją rówieśniczką, która – jak wielu młodych – wpadło w wytwórnię muzyczną z butami, z wściekłą miną i słowami „ja tu jestem w konkretnej sprawie, ja tu mam coś do powiedzenia!”. I bez skrępowanej niczym wściekłości wykrzyczała najpiękniej jak ktokolwiek by potrafił takie teksty jak Jackie, Troy (ten krzyk „I’d kill a dragon for you!” mrozi krew w żyłach) i Never Get Old. Posłuchajcie sami tych emocji. Emocji, których żaden inny wykonawca z siebie nie wykrzesał.

Kolejny – I Do Not What I Haven’t Got – rok starszy ode mnie, to kolejny ładunek słów zbyt szczerych. Znacie z tego albumu Nothing Compares 2 U. Na tym albumie Sinead waży słowa bardzo ostrożnie, ale jednocześnie dosadnie – Black Boys On Mopeds („England’s not the mythical land of „Madame George” and roses, it’s the home of police who kill blacks boys on mopeds, and I love my boy – that’s why I’m leaving”), Jump In The River (fragment o rozkazie skakania do rzeki przypomina mi samego siebie), Feel So Different i utwór tytułowy, gdzie Sinead przyjmuje w sobie maksymalną dawkę pokory. I po raz kolejny – posłuchajcie tych emocji.

Przy Universal Mother już trochę mniej tego czuję. Wtedy mniej więcej u Sinead zaczął się okres poszukiwań i coraz mocniejszego skręcania w stronę duchowości – nie żeby wcześniej nie była ona obecna. Tutaj jest też nieco spokojniej – ale po dwóch, dosyć mocnych płytach to również działa. Fire On Babylon, gdzie po raz kolejny Sinead udowadnia że w kwestii wokalu wiele pań może jej buty czyścić,  genialny tekst Red Football, Famine za które Sinead zlinczowała ojczysta Irlandia, cover All Apologies z którego Kurt Cobain może być dumny. I na koniec podziękowanie od Sinead, że zostało się z nią do samego końca.

Potem była długa przerwa wydawnicza,  po której powróciła Sinead mocno uduchowiona i religijna oraz robiąca covery reggae. Pozwólcie, że ten okres kariery przemilczę.  W 2012 w atmosferze skandalu (rozwód dzień po ślubie + błagania o pomoc poprzez Twittera) dostaliśmy How About I Be Me (And You Be You)?, który zwyczajnie nudził. Sinead próbowała jakby udawać dwudziestoletnią siebie. Nie wyszło. Na albumie zwyczajnie wieje nudą.

Co teraz dostaliśmy na I’m Not Bossy, I’m Not Boss? Trochę bluźniercze stwierdzenie, ale… ckliwość zapakowaną w niezłe dźwięki. Te drugie brzmią zdecydowanie najlepiej od lat – Harbour z wstępem jak u Claptona, a z finałem jak u Stonesów, przebojowe Kisses Like Mine (idealne na singla), The Voice Of My Doctor i Where Have You Been z niezłą dawką energii rockowej, i oczywiście Take Me To Churc„. Ja ten ostatni biorę za usprawiedliwienie od Sinead, dlaczego ten album jest właśnie taki, a nie inny…
I’m gonna sing songs of loving and forgiving
Songs of eating and of drinking, 
songs of living, songs of calling in the night 
’cause songs are like a bolt of light
And love’s the only love you should invite
Songs of long and spiteful fails
songs that don’t let you sit still 
Songs that mend your broken bones
and that don’t leave you alone

Plus teledysk, gdzie mamy kadry z Nothing Compares 2 U. Jasna deklaracja – tamtej mnie już nie ma, jestem inna. Reszta tekstów, to strasznie posmęcone jak na nią opowiastki o prawie niczym.

Przez dłuższy czas po premierze płyty, nie wiedziałem co z nią zrobić. Nie wiedziałem czy ją lubię, czy nie. W śpiewaniu Sinead było tym razem za dużo prostych emocji – nie to co skomplikowana i wymagająca dłuższej analizy liryka z pierwszych płyt. Tym razem nie pisała żeby dowalić, żeby być bezczelną. Dwudziestolatka z Troy po prostu dojrzała, i zrozumiała żeby na nowej dawkować powoli proste słowa lub pisać tak żeby po prostu słuchacz się cieszył. Ja jeszcze nie dojrzałem do jej myślenia – było mi momentami głupio że wciąż słucham tej płyty, bo podoba mi się coś co w zasadzie nie powinno. Ja szybciej rozumiem Sinead z The Lion and The Cobra niż proszącą o zabranie jej do kościoła.

Wpis dedykowany Palpowi Fikszynowi, który zaszczepił we mnie miłość do Sinead i Depeche Mode, i który to uzmysłowił mi jaki mam problem z I'm Not Bossy, I'm The Boss.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *