Konserwatywka: Sanah „Kaprysy”

Konserwatywka: Sanah „Kaprysy” post thumbnail image

Kiedy na początku 2020 wyszedł Szampan, chyba nikt nie podejrzewał, że ta drobna dziewczyna cztery lata później będzie już miała w portfolio duety z Grzegorzem Turnauem i Dawidem Podsiadło, wyprzedane koncerty na stadionach i aż dwa albumy Podwójnie Diamentowe (w historii polskiej fonografii wcześniej tylko dwie płyty dobiły do takiego wyniku!). I jeszcze stanie się do tego najbardziej polaryzującą Polaków artystką. Bo obecnie Sanah bierze się w całości lub całkowicie odrzuca. A przynajmniej tak widzę to w reakcjach w internecie. Kaprysy przyczynią się do tego jeszcze mocniej. Zaryzykuję tezę, że wielu nowych fanów przyciągną, ale jednocześnie niektórym starszym nadużyją cierpliwości. Z przykrością muszę napisać, że jestem w tej drugiej grupie.

Poprzedni autorski album Sanah wyszedł już dwa lata temu, ale w międzyczasie wokalistka nie dawała od siebie odpocząć – album z interpretacjami poezji, trasa w filharmoniach, seria singli w różnych stylistykach, trasa stadionowa, znowu trasa w filharmoniach na zmianę z halową. Ona praktycznie nie chciała zniknąć nam z oczu. Więc nic dziwnego, że nowy album Sanah… nic nowego nie oferuje. Bo artystka w tym ferworze zajęć nie miała czasu dla siebie i stworzenie siebie od nowa.

Pod kątem muzycznym Kaprysy to nawrzucenie wszystkiego z czego poznaliśmy Sanah. Synthowe bity które cechowały z Królową Dram i hity z Irenki? Proszę bardzo – Miłość jest ślepa czy Nimbostratus. Patos i nadmierna produkcja które cechowały Ucztę? Macie to w Pańskie łzy to woda, Śrubce czy Słodkiego miłego życzę. Country? Też niejedno znajdziecie, a do tego tutaj jeszcze doszło jodłowanie. Ballady na pianina ze skrzypcowymi solówkami? Też mamy! Ale żeby być sprawiedliwym, to są jakieś zaskoczenia. Zostały na koniec albumu i wcale pozytywne nie są. Miałam taki kaprys swoim dyskotekowym bitem niebezpiecznie zbliża się do poziomu tańców w remizie, podobnie finałowe Aha (które pochodzi z 2020 roku i tam powinno zostać). A bit ze Słodkiego miłego życzę wręcz zakrawa o plagiat Royals Lorde, co bardzo szybko wychwyciło wielu internautów. Pojawiły się też porównania singla było minęło do… piosenki Taylor Swift wygenerowanej przez AI, ale to już raczej zwykły zbieg okoliczności.

Mogłem darować jazdę na tych samych patentach na pierwszych dwóch, góra trzech płytach. Ale już nie na czwartym autorskim albumie. Artyście na tym etapie wypadałoby już wyjść z wygodnej szufladki i poszukać innych rozwiązań lub innych producentów/współautorów. Bo na Kaprysach mamy już tylko recykling dawnych schematów.

Za to tekstowo, to… Niestety, ale ja w tym momencie już straciłem cierpliwość do obecnej liryki Sanah. Kupowałem tę dziewczyńską melancholię i naiwność oraz tę gimnazjalną egzaltację na pierwszych dwóch płytach. Dzisiaj wersy o kanapce drwala, bułce tartej, „przelewaniu za miłość blikiem”, rozgotowanym makaronie i „spietruszaniu” na Kaprysach w wykonaniu 26-letniej mężatki i doświadczonej artystki są dla mnie po prostu infantylne. Do tego nadal słuchamy o romantyczce marzącej o wielkiej miłości, o kobiecie która ciągle chce oddania się księciowi z bajki, o tych złych chłopakach którzy powinni traktować dziewczynę jak królewnę. Tak, to już kolejny album o tym samym.

Kiedy swego czasu zaczęto mocniej analizować poprzednie teksty oraz wizerunek na zdjęciach czy teledyskach Zuzy, to szybko została przez niektórych okrzyknięta konserwatystką i swoistym uosobieniem trendu „tradwidfe”. Teksty z Kaprysów mogą to jedynie potwierdzić. Żeby było jasne – taka tematyka to nic złego. Jeśli Sanah chce śpiewać o tradycyjnych wartościach, niech śpiewa. Tylko życzyłbym sobie tego bez wersów o bułce tartej. Za to wzięcie na warsztat kultowej Ballady o pancernych było igraniem z ogniem i wystawieniem się na odstrzał. Sanah jednak wyszła z tego obronną ręką biorąc do zaśpiewania tych wersów Vito Bambino. Na innym utworze mamy Podsiadło w chórkach, ale jego udział jest tak przeźroczysty, że mogłoby się obyć bez niego.

Kaprysy w swojej formule są dokładnie tym samym co wcześniej dostawaliśmy od Sanah – zbiorem miłosnych opowiastek ubranych w takie same patenty. Zuza na tym albumie nie robi nic poza odcinaniem kuponów. Ot, taka muzyczna konserwatywka, która muzycznie i tekstowo nie chce ruszyć się z miejsca. Czemu? Bo zbyt bezpiecznie jej tam gdzie jest. Co zapewne potwierdzą najbliższe notowania na OLIS i radiostacjach oraz wyprzedające się letnie koncerty.