Jak to śpiewała kiedyś Maryla Rodowicz: „każdy ma na coś chęć, bo zabawa jest na pięć i wariatka dzisiaj tańczy”. Z tym, że w środę tą wariatką była Roisin Murphy, która w Warszawie pokazała co to znaczy popowe szaleństwo. Bo ten show był szaleństwem w wielu postaciach.
Zaczynając już od samej oprawy wizualnej, na którą składały się nie tylko liczne przebieranki artystki – naliczyłem się sam jakichś ośmiu kostiumów (a pewnie było ich więcej, tylko straciłem rachubę), które zmieniała czasem po jednej piosence. Zawsze kolorowe i pstrokate, pełne dziwnych geometrycznych form. Wieloletni fani artystki bez problemu mogli je skojarzyć z wcieleniami poprzednich albumów byłej wokalistki Moloko. Poza kostiumami sporą robotę robiły również animacje wyświetlane za zespołem – spora większość z nich sprawiała wrażenie mocnego kwasowego tripa. Nieźle się to zgrywało z zawartością muzyczną, o której za chwilę.
Samo wejście było również mocno oryginalne – kiedy rozbierano sprzęt supportu (który przemilczę, bo dobrego zdania nie mam), nagle na ekranie z tyłu sceny objawiła się główna gwiazda… śpiewająca za kulisami. W międzyczasie zespół artystki wchodził na scenę i zaczynał pogrywać, a Roisin podążała za kamerą w kierunku sceny – cały czas śpiewając do obiektywu, zatem zanim jeszcze weszła wszyscy się rozglądali po kulisach szukając artystki. Kiedy wreszcie objawiła się „materialnie”, publiczność zgromadzona w warszawskim EXPO XII, oszalała. Genialny pomysł na wejście!
Setlistę zdominowały najnowszy album oraz przeboje Moloko. Roisin Machine, pod szyldem którego odbywa się obecna trasa, jest płytą bardzo taneczną, ale gdyby porównać do podobnych płyt z 2020 (chociażby Future Nostalgia Duy Lipy czy What’s Your Pleasure? Jessie Ware), to u Roisin bliżej do berlińskiej dyskoteki aniżeli dzisiejszego klubu. I mimo że jest taniec, to pod tym tańcem sporo łez, żalu, a nawet rozważań egzystencjalnych. I ten show był pełen takiego szaleństwa przykrytego śpiewaniem o pragnieniach i silnych emocjach.
Rzecz jasna, publiczność najgłośniej krzyczała wersy nieśmiertelnych The Time Is Now czy Sing It Back, ale Roisin nie zapomniała o innych szlagierach Moloko – usłyszeliśmy też Familiar Feeling czy Fun For Me. Ze starszych dokonań solowych dostaliśmy jedynie Overpowered oraz Let Me Know. Trochę mi szkoda, że Roisin nie gra więcej swoich przebojów, chętnie posłuchałbym na żywo Hang It On, Momma’s Place czy Exploitation.
A sama Roisin, mimo coraz bliższej pięćdziesiątki, jest wciąż w formie nastolatki – zarówno siłowej jak i wokalnie. Tańczyła po całej scenie od lewa do prawa, momentami wręcz potężnie krzyczała, a widok wiernych fanów tańczących w pierwszych rzędach ją widocznie uskrzydlał.
Roisin, dziękuję ci za to szalone show. Wróć do Polski jak najszybciej, nawet z tym samym materiałem. Chyba, że nagrasz coś lepszego niż Roisin Machine, chociaż trudno będzie ci przebić tę dyskotekę.