Wiele rewolucji muzycznych które dokonywały się na rynkach zachodnich docierały do Polski – prędzej czy później. Kiedy takie gatunki jak grunge, cold vawe, death metal czy elektronika i dance święciły triumfy i stawały się modne – szybko znajdowali się ich liczni naśladowcy nad Wisłą. Z lepszym lub gorszym skutkiem, ale zawsze. Tymczasem, mam nieodparte wrażenie, że w Polsce nie zauważyliśmy, że istnieje coś takiego jak R&B. I nie zauważyliśmy, jak bardzo teraz modnym i przebojowym gatunkiem się stało. Bo R&B w Polsce to strasznie pusta przestrzeń. Zarówno dzisiaj jak i dekadę temu.
Wiadomo,że R&B – jak wiele gatunków muzycznych – ewoluowało z upływem lat. Pierwotnie „rhythm and blues” jak brzmi pełna nazwa tego gatunku, miało swoje korzenie w bluesie, jazzie i muzyce gospel. Zapewne też stąd pojawiło się używane do dziś określenie „czarna muzyka”. Natomiast R&B jakie znamy współcześnie, to mieszanka elementów popu, soulu i hip-hopu. Obecnie zagraniczny rynek R&B przeżywa potężny rozkwit – wystarczy spojrzeć na sukcesy komercyjne Beyonce, Rihanny, Franka Oceana, Drake’a i The Weeknda, a także pochylić się nad albumami mniej popularnych, ale świetnie brzmiących twórców jak Kehlani, FKA twigs, Tinashe, SZA i Donald Glover. Innymi słowy – dzisiaj R&B to potęga. Ale nie u nas.
Dlatego historia polskiego R&B jest bardzo krótka i głównie naszpikowana ostrą krytyką na tych, którzy próbowali się na tę stylistykę porywać. Ciężko wytypować, kto próbował jako pierwszy przeszczepić ten gatunek na polski grunt nie zaliczając przy tym wtopy, ale strzelam, że była to Natalia Kukulska ze swoim „dorosłym” materiałem. Pierwsze albumy Kukulskiej, chociaż mocno popowe, były nacechowane wpływami R&B. Artystka jednak z czasem poszła w format bardziej elektroniczny.
W historii polskiego R&B zespołem, któremu nie można nic zarzucić w tej materii było bez wątpienia Sistars. Siostry Przybysz z Bartkiem Królikiem i Markiem Piotrkowskim są chyba najbardziej nieodżałowanym polskim zespołem. Kariera zespołu była wyjątkowo krótka – 5 lat działalności i jedna próba reaktywacji. Dwa albumy wydane kolejno w 2003 (Siła sióstr) i 2005 (A.E.I.O.U.) to było pełnokrwiste R&B z domieszkami soulu i hip-hopu. Co ważne – przeboje zespołu były wykonywane po polsku. Niejeden hit Sistars zapadł Polakom w pamięć – jak chociażby Sutra, Synu, Spadaj, Na dwa, czy My Music. Dlatego kiedy w 2006 roku zespół zawiesił działalność, wielu fanów było zawiedzionych tą decyzją.
Pięć lat później muzycy podjęli próbę reaktywacji, której efektem był wydany w 2013 singiel Ziemia. Niestety, jeszcze tego samego roku Paulina, Natalia, Bartek i Marek oświadczyli, że nie są w stanie dogadać się artystycznie. Historia Sistars została ostatecznie zamknięta. Pozostały świetne przeboje, ale wciąż brak jakiegokolwiek godnego następcy na nurcie polskiego R&B.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – siostry Przybysz zaczęły nagrywać solowo. Można było się domyślać, że w ich albumach dosłyszymy się jakichś „czarnych brzmień”. Niestety, w początkach szło im najwyżej średnio. Natalia nagrała dwa albumy w nurcie R&b/soul, które przepadły komercyjnie, a wiele wytwórni przed nią zamykało drzwi. W 2013 roku stylistycznie skręciła w stronę blues-rockową, która przyniosła jej spore sukcesy komercyjne i artystyczne.
Paulina natomiast przybrała pseudonim Pinnawela i nagrała pod tym szyldem dwie płyty – niestety, bez sukcesów komercyjnych. Na kilka lat o Paulinie zrobiło się cicho. W 2017 wróciła z hukiem przebojowym albumem Chodź tu pełnym inspiracji R&B, dancehallem i hip-hopem. Obecnie o powrocie Sistars raczej nie ma co myśleć, ale Paulina i Natalia na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie ze sobą współpracowały na gruncie artystycznym. Co ciekawe, Paulina otwarcie przyznaje, że nie lubi pytań o Sistars – a Natalii wspominanie przeszłości nie przeszkadza.
Po drodze trafiły nam się jeszcze dwa zespoły z potencjałem: Sofa i Afromental. Ta druga kapela na swoich albumach – zwłaszcza na początku działalności – fajnie mieszała ze sobą brzmienia reggae, popowe, R&B i soul, później skręcając również w stronę funk i rapcore. Było po drodze parę sukcesów i przebojów radiowych jak Pray 4 Love i Radio Song. W ostatnich latach więcej słyszy się o zespole głównie w kontekście tego, że jego dwóch członków bryluje w programach TVP, a w 2017 dwóch innych postanowiło odejść – w tym jeden z liderów, Wojtek Łozowski.
Zaś Sofa, która na swoim koncie miała współpracę z O.S.T.R. i Smolikiem, 3 fantastyczne albumy pełne tłustych beatów hip-hopowych i inspiracji rhythmandbluesowych (posłuchajcie chociażby Hardkor i disko!), od sześciu lat jest nieaktywna, bo lwia część składu działa w zespole Organek.
Niestety, z dobrych przypadków to byłoby na tyle. Historia polskiego R&B zna więcej porażek niż sukcesów – zarówno na polu artystycznym, jak i komercyjnym. Kasia Cerekwicka może i miała przeboje, ale wiejące tandetą – pokażcie mi większy banał niż Na kolana. Podobnie zresztą z Kasią Klich i jej niesamowicie wkurzającym Lepszym modelem oraz wszędobylską Sylwią Grzeszczak. Zespół The Jet Set, który ze wszystkich polskich reprezentantów na Eurowizji był najmniej polski i niesamowicie tandetny – wystarczy wspomnieć ich Time To Party. A pamiętacie taki zespół jak Dezire? No właśnie. I tak przez wiele lat było definiowane polskie R&B.
Na szczęście, pojawiła się nadzieja na lepsze. Pod koniec 2015 niemal znikąd w internecie pojawił się przebojowy kawałek This Thing Called Love autorstwa niejakiej Rosalie. Aż trudno było uwierzyć, że to Polka. Jeszcze głośniej zrobiło się o niej po jej występie na poznańskim Spring Breaku. Z miejsca obwołano ją nadzieją polskiego R&B, co wydana kilka miesięcy później EPka Enuff tylko potwierdziła. Na początku tego roku Rosalie. wydała swój debiutancki album Flashback, na którym wraz z gronem producentów świetnie zmieszała inspiracje amerykańskiego r&b i hip-hopu. Jak to trafnie określił jeden z recenzentów: „choć debiutancki album Rosalie ukazuje się tuż na początku 2018 roku, trudno nie przewidzieć, iż zostanie uznany za jedną z najważniejszych premier tego sezonu”.
R&B za oceanem urosło w siłę. W Polsce wciąż nie doczekaliśmy się silnej reprezentacji tego gatunku – bo jedne Rosalie. i Przybysz wiosny nie czynią. Ale dają nadzieję. Nadzieję, że lada moment ktoś równie skutecznie i przebojowo podąży ich śladem. I doczekamy się prawdziwie silnych „czarnych brzmień znad Wisły”. Na co bardzo liczę.