Atmosfera, miłość i przyjaźń – jasne, to stałe i nieodłączne elementy Przystanku Woodstock. Ale też pamiętajmy, że to festiwal muzyczny, a muzyka to coś co tygryski i Karole lubią na takich imprezach najbardziej!
Rzecz jasna, mnogość koncertów na czterech scenach festiwalu nie pozwoliła mi zobaczyć tych wszystkich których bym chciał (żeby tak się chociaż umieć się teleportować…), co zawsze mnie boli na wszelakich festiwalach. Ale co zobaczyłem lub usłyszałem – to moje!
Kolejność przedstawionych zespołów/artystów – alfabetyczna.
Coma (30.07)
Laureaci Złotego Bączka kończyli pierwszy dzień Przystanku Woodstock. Zespół nie spełnił wcześniejszych zapowiedzi na temat grania w piżamach i zagrania spokojniejszego setu. Ja nie zaskoczyłem się niczym na tym koncercie – usłyszałem ten sam dobrze rockujący set co na warszawskich Ursynaliach. Z jedną niespodzianką na koniec – zespół zaprosił na scenę fankę do wspólnego wykonania 100 tysięcy jednakowych miast. Był to jeden z najbardziej wzruszających momentów, jakie dane było mi przeżyć.
Decapitated (31.07)
Mam specyficzny stosunek do tak ekstremalnego metalu, jaki wykonuje Decapitated i im podobne zespoły. Słucham, zachwycam się, przeżywam – ale za cholerę nie potrafię określić, co jest w tym tak pięknego, że mnie porywa w całości. Tak było również tym razem.
Dream Theater (30.07)
Chciałem mistrzów prog-rocka zobaczyć w całości. Naprawdę chciałem. Ale, nie wiedząc czemu, po jakichś pierwszych piętnastu minutach pięknego, ostrego grania zrobiło mi się słabo i musiałem się ewakuować spod sceny. Żałuję.
Eluveitie (1.08)
Folk-metal ma to do siebie, że nie da się przy nim ustać spokojnie, a na żywo brzmi niezwykle żywiołowo. Tak też było na koncercie szwajcarskiego Eluveitie. Oczekiwałem skocznej i ostrej zabawy – i taką dostałem! Nie mogę się już doczekać październikowego koncertu grupy!
Evol Walks (1.08)
Pedałowałem na rowerze w Strefie Allegro koło Dużej Sceny słuchając tego koncertu. Australijska kapela, zupełnie mi nieznana, jednak z miejsca mnie kupiła bardzo fajnym rock’n’rollem, a także… rudowłosą wokalistką (jak mnie znacie, to wiecie jakie mogłem mieć skojarzenia). Zespół był bardzo entuzjastyczny do woodstockowej publiczności, ta odwdzięczała się robieniem dobrej atmosfery. Moje największe woodstockowe odkrycie.
Frontside (31.07)
Nie planowałem zobaczyć Frontside. Urwałem się sprzed końca Modestep, by zdążyć na całość koncertu Meli Koteluk na Małej Scenie Przystanku Woodstock. Zdążam niemal punktualnie z planem koncertów, a tu nagle zaczyna grać… Frontside! Okazało się, że drugiego dnia jest ponad godzinna obsuwa w planie koncertów Małej Sceny! Ale co mi tam – zobaczyłem pierwsze pół godziny koncertu sosnowskiej grupy i było bardzo przyzwoicie.
Illusion (30.07)
Godny zespół na otwarcie Przystanku Woodstock! Ostro, bezkompromisowo, hitowo. Jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu słyszałem plotki, jakoby koncert miał zostać w całości zarejestrowany i wydany na DVD! Jeśli to prawda, będę je miał! Takiego szału jaki rozpętała już pierwsza w kolejności Vendetta nie widziałem od lat!
Kabanos (31.07)
Zespół, którego – oficjalnie – na Woodstocku nie było. Kapela Zenka Kupatasy rok po swoim najdłuższym występie w namocie Pokojowej Wioski Kryszny, postanowiła w tym samym miejscu zorganizować „ninja-gig” – niezapowiedziany koncert. Akustyczny, niezwykle energetyczny set rozpoczęty w południe postawił wszystkich na nogi. Mój pierwszy koncert Kabanosa w życiu i ubawiłem się po pachy!
Kasia Kowalska – spotkanie w ASP (29.07)
Spotkania z artystami w Akademii Sztuk Przepięknych na Woodstocku są czymś niezwykłym. Posłuchać i poczuć bliskość muzyka nieskrępowaną niczym – bezcenne. Piotr Metz, który rozmawiał z Kasią, wydobył z artystki jej miłość do klimatów rockowych, ona sama nie szczędziła publiczności ciekawych opowieści. Rozmowa oscylowała wokół koncertowego DVD artystki, które zostało nakręcone na zeszłorocznym Woodstocku. Mimo wszystko, zdawałem się dostrzegać na twarzy Kasi jakby… smutek? Czy może to było tylko zmęczenie?
Mela Koteluk (31.07)
Mela Koteluk była kolejną dla mnie artystką, którą widzę po raz pierwszy na żywo. Publiczność bawiła się niczym na koncercie rockowym, a Mela – lekko oszołomiona ilością publiczności na jej koncercie – odegrała swoje piękne utwory z Melodią ulotną, Tragikomedią czy Fastrygami na czele. Ale obsuwa czasowa nie pozwoliła artystce zagrać na bis – czym również była zawiedziona.
Modestep (31.07)
Wyobrażam sobie, że właśnie tak było na niesławnym koncercie Prodigy – ostra elektronika zmiksowana z gitarowym szałem i publicznością szalejącą jak na spidzie. Po pierwszych minutach spędzonych w okolicach sceny musiałem się stamtąd ewakuować, bo bym nie przeżył (chyba jestem za stary na pogo…). Poza tym, występ Modestep był naprawdę niezłym potwierdzeniem tezy, że ten festiwal nie stoi samym ostrym rockiem czy metalem, bo fani elektro również są ładnie zadowalani.
Organek (30.07)
Koncert tego uroczego wariata, który w zeszłym roku wydał jedną z najlepszych płyt w Polsce obejrzałem spod środkowego telebimu w towarzystwie Rednacza. Zamiast się ciskać pod scenę, zdecydowałem się potańczyć i poskakać bez tłumu. I nie żałuję, bowiem nawet spod telebimu muzykę Organka odbierało się uroczo.
Proletaryat (1.08)
Cały koncert tej legendarnej kapeli spędziłem… taplając się w błotku. I było to fajne!
Shagggy (1.08)
Można powiedzieć o nim wprost – największa gwiazda tegorocznego Woodstocka. Hordy ludzi pod sceną tylko to potwierdzały. Sam wokalista od początku mocno zszokowany ilością publiczności bardzo łatwo się w nią wkupił swoimi wielkimi hitami – Boombastic, mundialowe Feel The Rush, Angel chóralnie odśpiewane przez publiczność na pewno zostanie Shaggy’emu w głowie na długo. A sam największych malkonentów przekupił wplatając na początek fragment… Białej Flagi Republiki!
Trzynasta w Samo Południe (1.08)
Kolejny koncert z cyklu „zobaczony kawałkiem i przypadkiem”. Z jednego tylko powodu – Godziny W, trwającej właśnie podczas koncertu kapeli znanej z X-Factora. Chciałem zobaczyć na własne oczy woodstockowy hołd dla bohaterów Powstania Warszawskiego. I jestem w tym tłumie pod polską flagą.
Voo Voo (31.07)
Mój pierwszy koncert Voo Voo w życiu – przez to zostanie przeze mnie na zawsze zapamiętany. Wojciech Waglewski w formie wokalnej mogącej zawstydzić niejednego małolata, zespół odgrywający swoją robotę z zachodzącym słońcem w tle, mistycznie i magicznie. A finał w postaci nieśmiertelnego Nim stanie się tak niejednego twardziela przyprawiłby o łzy.
Within Temptation (30.07)
Jeden z najbardziej przeze mnie oczekiwanych koncertów całego Przystanku – i nie zawiodłem się! Kapela postawiła na set przebojowy – Paradise na starcie (Tarję Turunen usłyszeliśmy z playbacku), Covered By Roses, And We Run obok takich klasyków jak Mother Earth czy What Have You Done. A osobista obecność Piotra Roguckiego podczas Whole World Is Watching była aż oczywista – niemniej usłyszeć ten duet na żywo (w wersji akustycznej) było wielką przyjemnością.
Do zobaczenia za rok w Kostrzynie!!!