Cały dzień zastanawiałem się czy to ze mną jest coś nie tak, czy z tym festiwalem. Odzwyczaiłem się po roku bez intensywnych imprez? Nie daję rady jako początkujący „dziennikarz” (wrzucam to słowo w cudzysłów bo jeszcze za takiego się nie uważam) z relacjonowaniem na bieżąco? Czy to Pol’and’Rock swoim programem wyciska ze mnie ostatnie resztki sił? Tak czy siak, muszę to oficjalnie ogłosić już na wstępie podsumowania drugiego dnia – nie wyrabiam.
Wspominałem wam może, że mam obóz rozbity tuż przy Dużej Scenie? I że artyści zaczynają tam swoje próby od wczesnych godzin rannych? No to teraz już chyba wiecie jak z moim wysypianiem się. Jasne, na Pol’and’Rocku mieć spokojny sen to jak wygrać z nowotworem, ale ta edycja mnie już zniszczyła na ciele doszczętnie. Jestem od rana zwyczajnie wykończony tak, że nie mam siły i głowy iść na jakiekolwiek spotkanie na ASP. W momencie w którym piszę ten wpis Radek Kotarski kończy swoje spotkanie z publicznością tam – a chciałem tam być. Tak samo jak na wczorajszej debacie odnośnie przyszłości Polski w UE i czwartkowym spotkaniu z Andrzejem Chyrą. Za każdym razem organizm mi mówi „daj se spokój i tak nie wytrzymasz”. Te same sygnały dostałem też po północy, kiedy planowałem spędzić noc na koncertach ASP… i nic z tego.
Nie piszę tego przydługiego wstępu, by się pożalić. Tylko by na przyszłość od razu wyjaśnić, czemu nie umiem napisać o wszystkim co się dzieje na festiwalu. Bo nie umiem. Chciałem od samego początku zasuwać, relacjonować, donosić o niemal wszystkim co się tu dzieje – ale jako „jednoosobowa redakcja” (nawet mimo posiadania obok partnera w roli dodatkowego fotografa i kierowcy) nie daję rady. I liczę, że to zrozumiecie.
Ale spokojnie, nie zamierzam się tu tylko użalać nad sobą i nieumiejętnością szybkiego regenerowania się. Udało mi się zobaczyć co nieco. O ile pierwszego dnia festiwalu na Dużej Scenie była huśtawka emocji, tak drugiego dnia było ciągle rockowo i głośno – z jednym małym wyjątkiem, o którym za moment. Zespoły z mniejszym stażem i mniejszą popularnością, jak Cheap Tobacco, Nietrzask czy Decadent Fun Club wiedziały jak rozgrzać publiczność przed większymi wyjadaczami. Co w sumie nie powinno dziwić, w końcu jak cała ta trójka dostała się na festiwal dzięki Eliminacjom, to już wiedziała z czym będzie się mierzyć. I z radością mogę potwierdzić, że sprostali temu zadaniu.
Prawdziwa rozróba zrobiła się jednak kiedy na scenie pojawiła się ekipa z Dirty Shirt. Rumuńska kapela znaleziona w internecie przez organizatorów dostała zaproszenie już rok wcześniej – ale wiadomo co. Jurek Owsiak był jednak na tyle do nich przekonany, że dał im kolejną szansę i prosił gorąco publiczność, by również im ją dali. Kiedy zaczęli grać i ze sceny poleciał mocny folkowy hardrock (momentami było to jak pomieszanie Rammstein z Enejem) – to publiczność pod sceną oszalała.
Nie gorzej było kiedy pojawił się Dżem – kapela od lat wyczekiwana przez uczestników festiwalu. Fani legendarnej kapeli stawili się tłumnie pod sceną (oraz za barierkami ci, którym nie pozwolono wejść z np. piwem) i wyśpiewali z Maciejem Balcarem wszystkie szlagiery kapeli. Na sam koniec koncertu zaserwowano publiczności niespodziankę w postaci sektorówki rozłożonej nad głowami. Kolejny zespół – pochodzący z Francji Igorrr – zebrał już mniejszą publiczność, ale równie entuzjastyczną. Chociaż muszę dodać, że tamte hardrockowe melodie wzbogacone o operowe zaśpiewy wokalistki i growl drugiego wokalu brzmiały mi osobiście bardzo topornie.
I właśnie potem klimat zmienił się momentalnie na bardziej lirycko-elektroniczny, bo oto na scenie pojawił się zespół Bokka. Zamaskowani muzycy porozumiewali się z publicznością za pomocą telebimów i musiała wszystkim wystarczyć muzyka. A ta – opierająca się na syntezatorach i loopach – wprowadzała w specyficzny trans. Któremu wiele uczestników się poddało. Nie był to bowiem pierwszy występ tej kapeli na scenie Pol’and’Rock i poniekąd można było się spodziewać jak ten występ przebiegnie. A potem pojawiła się Dubioza Kolektiv i nie było zmiłuj. Hałas, krzyki, pogo, fani na scenie i ostry rave ze sceny. Kto był na festiwalowym koncercie tej kapeli w 2018, ten w zasadzie dostał niemal to samo – tyle że tym razem nie w świetle dziennym. Ale nikt nie śmiał narzekać, wszyscy tańczyli i śpiewali jak im Dubioza zagrała.
I kiedy ten koncert dobiegł końca, moje ciało zaczęło wrzeszczeć o odpoczynek. Chciałem jeszcze pobiec na nocną scenę Akademii Sztuk Przepięknych, ale nie dość, że zrobiło się chłodniej, to jeszcze oczy same się zamykały. Dlatego sobie odpuściłem. I chyba odpuszczę również dziś. Bo to dziś trzeba wytrwać do samego końca. Wytrwać na pożegnanie.
PS. Tak, wiem – już to powtarzałem. Ale dalej zapraszam na mój instagram po znacznie więcej relacji i zdjęć.