W trakcie słuchania jakichkolwiek piosenek, słuchacz winien zwracać uwagę zarówno na słyszany w niej głos, jak i melodię Jeśli chodzi o tekst, to odnoszę wrażenie że to przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie w muzyce popularnej. Ja oczywiście staram się słuchać również słów piosenek, ale mniejsza. Ja nie o tym. Chciałem z wami pogadać o jednym z najlepszych instrumentów świata (pod warunkiem że dobrze wykorzystany). O ludzkim głosie. A dokładniej o paru wyjątkowych dla mnie głosach.
Wiadomo, żeby utwór był dla mnie arcydziełem, lub by mi zapadł na długo w pamięci musi się wyróżniać zarówno świetną/genialną/arcygenialną warstwą instrumentalną, a głos powinien wywoływać ciarki za każdą głoską. Ale ja (jak to zwykle w swojej kretyńskiej indywidualności gustu), mam własny panteon wokalistów, których sam głos rozpętuje u mnie migotanie mózgu, przeciążenie mózgowia (a może to było migotanie przedsionków i przeciążenie mózgowia?…) i mnóstwo innych konotacji emocjonalno-fizycznych. Dla mnie, każdy z poniższych wokalistów mógłby zarówno śpiewać „Nessum Dorma”, jak i recytować książkę telefoniczną – a mi i tak będą mięknąć wszystkie członki ciała przez nich. I chciałbym wam ich tutaj przedstawić. Może was też do nich przekonam. A jak nie chociaż do głosu, to do całej twórczości.
Kolejność jest tu absolutnie bez znaczenia.
1. Amanda Palmer
Oj, przepraszam. Co za faux pas. Amanda Fucking Palmer. Czyli, najprościej mówiąc, sukinsyn w sukience. Była striptizerka, jedna druga zespołu The Dresden Dolls, od paru lat nagrywa również pod własnym imieniem i nazwiskiem. Twórczość Amandy można sklasyfikować jako punk-cabaret (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Ale kiedy przyjaciel, fan Amandy, mi pokazał The Dresden Dolls, urzekły mnie tam nie tylko świetne aranże oparte jedynie na pianinie i perkusji. Najmocniej mnie złapał za gust głos Amandy.
Zaczęło się, gdy znajomy – fan Amandy – wybierał się na casting do Must Be The Music. Wahał się czy zaśpiewać Guitar Hero, czy może Coin-Operated Boy (obie piosenki pochodzą z dorobku Amandy). I w pewnym momencie prawie przestałem zwracać uwagę na moje rozmówcę. Zafascynowała mnie ta dama, jej dorobek, ale najbardziej – jej sposób śpiewania. Bo – bądźmy szczerzy – Amanda wybitną wokalistką nie jest ani trochę. Wprost przeciwnie – głos ma prosty, żeby nie powiedzieć normalny. Jednak sposób, w jaki wydobywa z siebie wszystkie głoski jest czymś… abstrakcyjnym. Amanda potrafi w jednej chwili wydusić z siebie więcej kąśliwości, takiego wręcz jadu w głosie, niż wszyscy wokaliści deathmetalowi. A potem w tej samej piosence zabrzmieć jak niewinna, słodka dziewczynka. A jeszcze czasem potrafi dokonać czegoś niesamowitego (przynajmniej dla mnie). A mianowicie przekonać mnie do siebie żulerskim śpiewaniem. Nikt inny czegoś takiego dla mnie nie jest w stanie zrobić swoim głosem. Kocham cię za to Amando!
2. Katie White
Piękniejsza połowa brytyjskiego indie-popowego The Ting Tings, często porównywani do The White Stripes (jak dla mnie, kompletnie nietrafione porównywanie, i krzywdzące oba zespoły). Grupa debiutowała w 2008 albumem We Started Nothing, a promujący go singiel That’s Not My Name w notowaniu UK Singles Chart zepchnął z pierwszego miejsca 4 Minutes Madonny. Na drugi krążek grupy (Sounds From Nowheresville) czekaliśmy do zeszłego roku. Ja jestem entuzjastą zarówno starszych dokonań, jak i najświeższego krążka (w przeciwieństwie do niektórych krytyków, którzy jechali po Sounds From Nowheresville jak po łysej kobyle). Ale wróćmy do meritum, które zaczarowało mnie w TTT gdy miałem lat 16, i czaruje jak mam lat ponad 20. Głos Katie.
Co jest w nim takiego urzekającego dla mnie? Na początek, posłuchajcie jak śpiewa w mojej ulubionej piosence z najnowszej płyty. Czy tylko ja słyszę, że Katie ledwo się powstrzymuje żeby wykrzyczeć słowa? Że chce się wydrzeć, dać upust emocjom, i w końcu puszczają jej hamulce i wreszcie to robi? Powiecie „to tylko jedna piosenka”. Nie tylko. Ona tak robi w niemal wszystkich utworach z szybszym metrum. Zarówno w tych starszych, jak i na najnowszej płycie. Drobna, nieco niepozorna dziewczyna. Ale jak wejdzie na scenę, weźmie mikrofon, to już od razu wiemy co chce powiedzieć: „ja tu jestem w konkretnej sprawie, mam wam coś do powiedzenia, i nie zawaham się wydrzeć jak opętana”. I ona robi to wręcz przepięknie. Chociaż, jeśli trzeba potrafi też subtelnie wzruszyć. Kocham cię za to Katie!
3. Bruce Springsteen.
(UWAGA! Poniżej znajdują się spore, aż przesadzone ładunki ekshibicjonizmu autora! Jeśli nie masz ochoty na whatthefucka podczas czytania – wyłącz zakładkę, albo przewiń akapit o Springsteenie…)
„Ja jestem prezydentem, ale to on jest Bossem!” – tak powiedział o nim sam Barack Obama, podczas swej pierwszej kampanii wyborczej. Myślę, że tego pana przedstawiać nie muszę. Ja powiem krótko, ale dosadnie – ilekroć go słucham, miękną mi kolana, odpływają mi myśli, i czasem nawet dostanę wzwodu. Nie wiem czy odzywa się wtedy mój wewnętrzny pedał, czy po prostu taki jest głos Bruce’a. Zarówno za czasów Born To Run, za czasów Streets Of Philadelphia, jak i gdy śpiewa We Take Care Of Our Own. Jego sposób śpiewania nieznacznie się zmieniał. Jednak dalej w jego głosie jest coś, co mnie niezmiernie przyciąga i hipnotyzuje. Boss swoim śpiewaniem wydaje rozkazy mojej duszy, i każe jej go po stokroć wielbić. Jego głos z jednej strony jest naładowany ogromnym ładunkiem testosteronu, a z drugiej – ogromną wrażliwością. Bruce, żyj wiecznie, kocham cię za to!
4. Emilie Autumn
Amerykańska wokalistka, skrzypaczka, oraz – co chyba najważniejsze – poetka. We wszystkich kategoriach dosyć ekscentryczna. Zaczęło się, gdy jeszcze w 2011 ogłoszono że w marcu 2012 Emilie przyjedzie do Polski na koncert. Wtedy jeszcze jej nie znałem. Włączyłem na sam początek Opheliac. Przez pierwszą minutę świetny wstęp instrumentalny, a tu nagle… Pamiętam, że w pierwszej chwili zabrakło mi tchu. Co za głos! Najpierw delikatnie, i jednocześnie mocno, z ogromną dawką psychodelii (można mieć psychodelię w głosie! really!), a za chwilę cios agresji w twarz. Potem znajomy (ten sam, co pokazał mi Amandę Palmer) podesłał mi 4 o’Clock, po którym szczęki nie mogłem znaleźć godzinami. Na pierwszy rzut ucha na utwory Emilie można odnieść wrażenie, że ona jedynie próbuje śpiewać, i okrutnie fałszuje. I o to tu chodzi. Taki jest cel. Ma to brzmieć niepokojąco, strasznie, psychicznie. Jej głos się do tego (przepraszam za wyświechtane słowa) zajebiście nadaje. Jedynie szkoda, że w działalności płytowej Emilie nie jest zbyt pracowita – od 2000 roku wydała jedynie 3 pełne albumy (z czego ostatni Fight Like a Girl ukazał się w zeszłym roku), a w międzyczasie głównie EPki, kompilacje, i albumy instrumentalne. Z wielką szkodą dla tych ostatnich. Bo – dla mnie – największym atutem Emilie jest jej głos. Emilie – kocham cię za to!
5. Holly Martin
Na temat Holly Martin mam tu do powiedzenia najmniej. Jeśli jej nie kojarzycie, to już spieszę z pomocą – Holly od 2012 jest członkinią brytyjskiego Archive, z jej udziałem zespół wydał (póki co) ostatni album With Us Until You’re Dead. I to chyba wam tłumaczy, czemu o Holly mogę mało powiedzieć. Na albumie znajdują się jedynie dwa utwory z jej udziałem, i oba zostały wybrane na single promujące krążek. I to są utwory, które najmocniej się mnie uczepiły na tej płycie. Dzięki śpiewaniu Holly. Jej głos nie jest jakiś wielce wyróżniający się. Teraz się pewnie skompromituję pisząc te słowa, ale nawet nie wiem za co aż tak uwielbiam śpiew Holly. Ale wiem jedno – nawet słowo „fuck” w jej ustach brzmi jak cudo boskie. Nawet akustycznie, bez syntezatora. I dlatego daję jej spory kredyt zaufania. Archive na przestrzeni ponad 15 lat zmieniało skład kilkakrotnie. Życzyłbym sobie, aby Holly została w zespole jak najdłużej, i jak najdłużej pokazywała na co ją stać. A jestem pewien że stać ją na wiele. Nawet jeśli odejdzie z Archive – niech nagrywa dalej, i robi solową karierę. Nie chcę by taki talent przepadł. Holly – kocham cię za to!
_________________________________________________
I oto dobrnęliśmy do końca mojego małego panteonu wokalistów mego życia. Każdy z nich (poza nr. 5) ma w swoim repertuarze zarówno dzieła, jak i kiepskie utwory. Ale ja jestem w stanie słuchać równie fanatycznie tych dobrych i tych słabych. Żeby tylko słyszeć ich. Tych co mnie hipnotyzują, czarują, onieśmielają jednym tylko instrumentem. Swoim głosem.
A czy wy dla was są tacy wokaliści?
(pisane przy utworach, których możecie posłuchać powyżej. Oraz przy tym.)
Może jestem przewidywalny (przynajmniej dla tych, którzy znają mnie z Twittera), ale Axl w latach 90., Sebastian Bach (ten z zespołu Skid Row, kocham go za kilka piosenek takich jak 18 And Life, czy Wasted Time), plus wspomniana przez Ciebie, a przeze mnie dopiero poznana Holly. A zapomniałbym… Oczywiście jeszcze Tom Waits :)
Jak dla mnie głos powinien wzbudzać emocje (nie mówię, że wymienieni przez Ciebie nie wzbudzają), dlatego chyba każdy ma własną listę swoich głosów, fajnie że namawiasz czytelników do napisania swoich poruszycieli ;)
U mnie są nimi (tak na szybko): Freddie Mercury, Loreena Mckennitt, Krzysztof Cugowski i Jón Þór Birgisson ;)
„A mianowicie przekonać mnie do siebie żulerskim śpiewaniem. Nikt inny czegoś takiego dla mnie nie jest w stanie zrobić swoim głosem.” A Tom Waits? Przecież wykonywany przez niego gatunek muzyczny nazywa się „gorzała i papierosy”;]
Fajnie, że wspomniałeś o Emilie – nie mogę przeboleć tego, że artystka tak wyjątkowa, kompletna i zjawiskowa jest tak słabo znana w naszym kraju. Sam staram się ją promować jak najczęściej. A co do małego dorobku „długogrającego” – obawiam się, że wynika to głównie z kwestii ekonomicznych. Emilka sama wydaje swoje kompakty, a jak dobrze wiesz, to nie jest opłacalny i łatwy biznes. Więcej zarabia się na koncertach i wydaje mi się, że głównie temu poświęca się Autumn.
Widzę, że przytoczyłeś „Smile” Amandy, więc pewnie zgodzisz się, że z punk-kabaretem jej solowy album ma mało wspólnego. Co, z całym moim uwielbieniem dla Dresden Dolls, jest świetnym zabiegiem;)
Czysto głosowo-emocjonalnie patrząc? Myles Kennedy (zwłaszcza w mało znanym szerokiej publiczności stylu singer-songwriter), Ian Thornley (szczególnie w wydaniu bluesowym, ale na co dzień w Big Wreck), Sarah McLachlan, Azam Ali. W Polsce – Marek Napiórkowski, którego głos na żywo zmienia mnie w ciepłe kakao.