12 sierpnia odbędzie się w Warszawie kolejna edycja ifestival – imprezy spod znaku mocnej elektroniki. W tym roku jest festiwal ma mocną gwiazdę – Die Antwoord. Pierwotnie występy miały się odbyć w Soho Factory, ale zainteresowanie było olbrzymie, bilety szybko się wyprzedały, więc organizatorzy – chcąc dać większej ilości ludzi szansę do zabawy – przeniosło imprezę na Torwar. Co prawda, dosyć późno, bo koncert już dosłownie lada dzień – ale dzięki temu dorzucono dodatkową pulę biletów. I jakie reakcje?
A to tylko – parafrazując znane powiedzenie – tylko pojedyncze „kurwy w morzu bluzgów”.
Jest to nic innego jak zwykły egoizm – czyli coś, czego koncertowi/festiwalowi bywalcy zupełnie mieć nie powinni. Bo na koncertach nie chodzisz sam – dookoła ciebie jest mnóstwo ludzi i wszyscy przyszli w tym samym celu co ty. Czyli dobrze się bawić. Z podejściem jakie reprezentują fani na profilu festiwalu – lepiej siedź w domu.
Wśród ludzi wyrosło przekonanie, że najlepszą atmosferę i klimat mają małe, kameralne koncerty w klubach, a na stadionach i festiwalach nie będzie nic fajnego. Tak mówią właśnie ortodoksi i najwięksi egoiści. Bo klimat dobrej imprezy nigdy nie będzie zależał od tego czy miejsce koncertu pomieści pięć tysięcy osób czy pięćdziesiąt tysięcy (z czego piętnowany przez fanów ifestival Torwar dobija tylko do tej pierwszej skali). Podpisuję się pod tym, jako ten który czuł emocje i świetny klimat imprezy na koncercie w warszawskiej Proximie, jak i na innym na Stadionie Narodowym. Klimat dobrej imprezy zależy przede wszystkim od publiczności – czy będzie umiała się bawić ze sobą i z zespołem. Niektórzy na Torwarze najwyraźniej zamierzają stać jak te słupy które mają zatknięte pomiędzy pośladkami. Z takim kimś ekstra będzie się można bawić.
Akustyka danego miejsca gorsza niż poprzedniego? Każdy wie że to rzecz bardzo, ale to bardzo względna. W jednym i drugim można zabrzmieć fatalnie i dobrze. Wystarczy że coś schrzani realizator dźwięku, że któryś głośnik nie wypali albo wykonawca zażyczy sobie takiego efektu dźwiękowego by brzmieć jak sprężona struna (np. My Bloody Valentine często ma takie życzenia odnośnie nagłośnienia). Z własnego doświadczenia przywołam koncerty w gdyńskim klubie Ucho – Closterkeller i Coma potrafiły tam brzmieć soczyście na całej długości sali, a Artrosis czy Vavamuffin dosłownie kilka metrów od sceny już brzmiały jak zdarta płyta. Tak samo, nikt nie będzie w stanie powiedzieć czy Die Antwoord i Mister D. będą brzmieć na Torwarze dobrze czy kiepsko. Dowiedzą się ci, którzy pójdą.
Organizatorzy „sobie w ch*ja lecą”. Przepraszam bardzo, niby czym? Zmianą miejsca? Bo był bardzo dobry popyt na bilety i zareagowali tak, jak każdy handlowiec i organizator by zareagował? Znając życie, gdyby zostało jak jest, to byłby płacz że „było za mało miejsca, był ścisk”. Bo tak najczęściej jest na koncertach gdzie zawisnął napis „wyprzedane” – ludzie duszą się jak sardynki w puszce, nie ma jak oddychać, nie ma jak się bawić. Więc lepiej że wydarzenie, które cieszy się wielkim zainteresowaniem, odbędzie się w większym obiekcie gdzie dla każdego starczy miejsca. Chyba że lubicie się ciskać w tłumie. Ja nie lubię.
I jeszcze jedna reakcja. Z racji przeniesienia dodano więcej biletów, więc ci, którzy się nie wyrobili, mogą to zrobić teraz. I narósł kolejny typ narzekających na dodatkowe wejściówki – typu „nie zdążyliście kupić wcześniej, to powinniście płakać i czekać na kolejny”. Od razu mam przed oczami Weronikę Marczuk i jej słynne „wyszła ta polska żółć”. Mamy w nosie tych, którzy nie zdążyli kupić biletów, bo nie mieli gotówki. Mamy w nosie tych, którzy nie kupili biletów, bo próbowali załatwić sobie wolny dzień na koncert. Mamy w nosie tych, którzy nie kupili biletów, bo liczyli koszta by sprawdzić czy ich stać. Nam się udało, a wy płaczcie. Pozostawię to bez komentarza.
I to wszystko tyczy się nie tylko sytuacji z koncertem Die Antwoord. To samo odnośnie wszystkich innych akcji ze zmianą miejsca koncertu. Takie samo narzekanie było po przeniesieniu Macklemore’a z Palladium na Torwar, przesiedlenia OWF ze Stadionu Legii na Narodowy, a ostatnio nawet po ogłoszeniu The Black Keys w Atlas Arenie, bo „koncert w arenie nie będzie miał atmosfery, lepszy byłby klubowy”. A to zdanie dla mnie brzmi jak „nie lubię ludzi, chcę się bawić z jak najmniejszą liczbą”.
Jak jesteś jednym z takich – to na koncerty nie chodź. Zostań w domu i oszczędź sobie nerwów oraz pieniędzy. Ja na twoje miejsce pójdę i będę się świetnie bawić.
(to tylko moje opinie, nie musicie się z niczym zgadzać) (zdjęcie z nagłówka - Anna Szczodrowska)