Happysad dorósł. I to już dawno.

Happysad dorósł. I to już dawno. post thumbnail image

2017 rok, a są wciąż ludzie traktujący Happysad jak „kapelę dla gimbusów i studenciaków”. Wszystko przez to, że ich znajomość kapeli kończy się na fragmentach tekstu Zanim pójdę. I nie przyszło im nawet przez głowę myśl, że ten zespół dobre kilka lat temu zmienił trajektorię twórczą. Na znacznie odmienną.

Wystarczyłoby, byście przesłuchali trzy ostatnie albumy, na których Kuba Kawalec i jego koledzy płynnie przeszli z rytmicznego i przebojowego ska okraszonego dęciakami do przesterowanego, brudnego rocka. Najpierw nieśmiałe eksperymenty na Ciepło/Zimno z 2012, gdzie już na koncertach zespół bardzo odważnie zmieniał aranże (choćby elektroniczne Nie będziem płakać). Potem mocno eksperymentalne Jakby nie było jutra, które samymi singlami odsiało bardzo dużą część fanów pierwotnego brzmienia Happysad. Bardzo mocną kontynuacją tego progresu jest najnowsze Ciało obce. Pokuszę się o stwierdzenie, że to najlepszy album „nowego Happysad”.


Przesterowane gitary, coraz ostrzejszy bas, sekcja dęta uwydatniająca ciężkość brzmienia (a nie jak na poprzednich płytach rozluźniająca je), a nawet ton głosu Kuby Kawalca – wszystko to zebrane do kupy na Ciele Obcym daje album, którego nie spodziewalibyśmy się usłyszeć 15 lat temu u Happysad. Kapela brzmi momentami po prostu brudno i groźnie, szaleje z dynamiką, nie daje żadnej taryfy ulgowej. Nie ma przeproś, to już nie ten sam Happysad.

Teksty też się zmieniły – ostatnio jest mniej „happy”, a bardziej „sad”. A Ciało Obce jest pod tym względem niemal ponurym albumem. Chociaż kapeli zdarzało się kiedyś nagrać wesoło brzmiące piosenki o samobójstwie (Most na Krzywej z albumu Ciepło/Zimno), to tym razem mamy eksplorowanie ciemniejszej natury człowieka – zdrada, introwertyzm, porzucenie. Jest naprawdę smutno, ale przy tym bardzo dojrzale i cholernie przekonująco. Dawne weselsze hity zespołu – jak chociażby mocno uwielbiane na koncertach Łydka i W piwnicy u dziadka – brzmią przy nowych kawałkach jakby były z zupełnie „innej parafii”.

Jeśli mi nie wierzycie, to sami sprawdźcie: album bez problemu znajdziecie na Tidalu lub Spotify. A dopóki tego nie zrobicie, nie ważcie mi się więcej nazywać Happysadu „kapelą dla gimbazy”. Bo będzie to po prostu zwykłe „nie znam się i się wypowiem”.

Dzięki panowie, fajnie się z wami rozmawiało! :)

(zdjęcia z poznańskiego koncertu i spotkania z fanami, które odbyły się 11 marca 2017 są mojego autorstwa)

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *