Enea Spring Break w Poznaniu już dosłownie za rogiem. Od czwartku na trzy dni stolica Wielkopolski stanie się największą w Polsce imprezą showcase’ową na której zaprezentuje się ponad setka wykonawców z całego kraju (plus kilku zagranicznych). Debiutanci marzący o kontrakcie płytowym z dużym labelem, muzycy z Soundclouda, a także kilku bardziej popularnych artystów zagra w 15 różnych miejscach Poznania. Zanim to jednak nastąpi, partner tytularny imprezy – Enea – w sali Malarnia Teatru Wielkiego zafundował nam 3 kwietnia rozgrzewkę w postaci Enea Stage Akustycznie, gdzie zaprezentowało się dwóch debiutantów oraz jedna gwiazda – czyli to samo co czeka nas od 20 kwietnia. W wersji znacznie powiększonej.
Zaczęli indie-folkowi Izzy & The Wolves. Dla duetu był to pierwszy sceniczny występ w karierze, więc jeśli zrobią niedługo karierę, to będę mógł się chwalić po hipstersku „I heard them before they was cool”. I oby kiedyś stali się „cool”, bo to co zaprezentowali w Malarni aż pobudzało do ziewania. Ale debiutantom można wybaczyć brak werwy i mocno widoczną tremę. Dla mnie, materiał zaprezentowany przez grupę na żywo nie wyróżniał się pośród grup indie wyrastających na polskiej scenie jak grzyby po deszczu.
Niedługo później przed widownią zaprezentował się Leepeck – warszawski kompozytor i autor tekstów. Zrobiło się bardzo lirycznie, romantycznie i klimatem przypominało Johna Mayera. Leepeck uwodził publiczność słodką gadką, ale to jego propozycje muzyczne były największym atutem. Swój własny materiał Borderline artysta nagrał z pełnym składem zespołowym, w Malarni jego boku siedział tylko gitarzysta. Leepeck raz-dwa zaskarbił sobie obecną tam publiczność. Liczę na to, że już wkrótce zobaczę go raz jeszcze w Poznaniu.
Najbardziej popularny artysta wieczoru nie kazał na siebie długo czekać. Krzysztof Zalewski wbiegł szybko na scenę i zaczął swój solo act. Najpierw nagrywa partie gitary i odtwarza na zapętleniu, potem dogra partie klawiszy, a na żywo w trakcie wali w perkusję. Tym sposobem Krzysztof bez problemu potrafi zrobić sam cały koncert bez choćby najmniejszych braków kompozycyjnych. Ale od czasu do czasu chwyci też za samą gitarę i po prostu zaśpiewa. A każdy kto słuchał Zeliga lub Złota, wie że nie ma mowy o kiepskich piosenkach. W trakcie koncertu trafiła się też jedna niespodzianka – usłyszeliśmy Krzyśka coverującego… Beyonce.
Te 3 stosunkowo krótkie występy idealnie nastroiły mnie (i innych uczestników koncertu zapewne również) przed Spring Breakiem. Była to świetna rozgrzewka do poznawania nowych muzyków w klubach Poznania. Kto z was się tam również wybiera?
PS. Już w środę przedstawię wam mój osobisty must-see Spring Breaka.