Beyoncé – przerost figury nad treścią

Beyoncé – przerost figury nad treścią post thumbnail image

Dziś wieczorem na Stadionie Narodowym, w ramach Orange Warsaw Festival zaśpiewa Beyoncé. Wielka gwiazda, kobieta-orkiestra, tyran pracy, świetna wokalistka, miliony sprzedanych płyt, liczne nagrody zapewne walają się po jej rezydencji, a takie hity jak Single Ladies czy Irreplaceable znają niemal wszyscy. Niestety, ostatnio nie idzie to ani trochę w parze z osiągnięciami na polu artystycznym. W moim mniemaniu, Beyoncé wcale nie jest tak genialna, na jaką ją kreują media i fani, którzy uparcie chcą mi udowodnić że się mylę.

Kiedyś lubiłem Beyoncé – mniej więcej do okresu z albumu B’Day. Oraz przede wszystkim jako 1/3 Destiny’s Child. Z Kelly Rowland i Michelle Williams robiły kawał świetnych hitów (Bootylicious to jedno moich „guilty pleasures”). Potem zaczęła robić karierę solową, była „crazy in love”, przeżywała deja vu ze swoim mężem, a potem nadeszła „Sasha Fierce” (karierę filmową/reklamową/modową pomijamy – przypominam że to blog muzyczny). I wtedy mniej więcej coś zaczęło się psuć z Bey.

fot.: beyonce.com.pl

fot.: beyonce.com.pl

O ile pierwsze dwa krążki Bey (Dangerously In Love i B’Day) były jeszcze tylko dobrymi albumami pop/r’n’b (nawet gdy niektóre single z tego drugiego wołały o pomstę do nieba…), to gdy ukazała światu Single Ladies, to już coś zaczęło jej odbijać. Nagrała (bardzo słaby, swoją drogą) album wykreowany na „pół-artystyczny, pół-imprezowy” (mówię oczywiście o I Am… Sasha Fierce). Krytycy i fani spuszczali się nad tym albumem, a Beyoncé – najwyraźniej podjarana wielkim sukcesem – wypuszczała co chwila kolejne single, i chyba zaczynała obrastać w piórka. Przede wszystkim, zrobiła się strasznie wtórna, co widać było bardzo wyraźnie w promowaniu tego materiału. Kolejne teledyski do utworów „imprezowych” wyglądały niemal identycznie co Single Ladies – kuso ubrana Beyoncé i tancerki, i ew. ozdobniki nie robiące szału. Dobra, zadziałało to raz. Ale za drugim i trzecim było już nudne. Teledyski do ballad – czarno-białe lub w stonowanych kolorach, pozujące na artystyczne dzieła. Apogeum wtórności „Sasha Fierce” osiągała w promowaniu tych utworów na żywo – za każdym razem mieliśmy to samo wrażenie: „eee, to już pokazała, nic nowego”.

Ale totalnym kuriozum było ostatnie promowanie albumu 4. Trzy teledyski w miesiąc (albo i więcej, ja już straciłem rachubę po Countdown), jeden gorszy od kolejnego, ze scenariuszami pisanymi na kolanie. Beyoncé najwyraźniej wpadła w panikę po zajściu w ciążę i postanowiła sobie dać wycisk, a nam – nie dać od siebie odpocząć. Serio, w tym swoim tempie promowania samej siebie przebiła nawet Rihannę. We wszystkich singlach, klipach brakowało jakichkolwiek emocji, i wszystko w imię udawania „ambitnego r’n’b”.

Co do ambicji, ta również ani trochę nie przejawia się w jej tekstach. Wokalistka promuje istny seksizm tworząc wizerunek słabej bezbronnej kobiety, która bez faceta nie jest w stanie sobie poradzić, na zmianę z silnym władczym feminizmem. I gdzie tu jakakolwiek wiarygodność naszej Bey?

A przecież na początku totalnie nie potrzebowała robienia z siebie wielkiej divy. Wystarczyło że seksownie zakręciła biodrami, nie siliła się na wielką divę i artystkę, i dawała ludziom radość. Teraz Beyoncé udaje że ma wielką misję do spełnienia, i realizuje ją w przebraniu Marii Antoniny. Przykro mi, ja tego nie kupuję.

Rozumiecie już mój punkt widzenia? Nazywanie Beyoncé artystką jest dla mnie zdaniem totalnie na wyrost. Bo artysta nieustannie tworzy i wymyśla siebie na nowo. U Bey od dawna niczego nowego nie ma. Obstawiam, że wszyscy co pójdą dziś na Stadion Narodowy by zobaczyć jak „nowa Aretha Franklin” (serio, któryś krytyk tak o niej powiedział!) wygina śmiało ciało, również nie zobaczą nic nowego (zwłaszcza że premierowego zapowiadanego od dawna materiału też brak). Ja mam przynajmniej nadzieję, że będziemy mieli z tego występu takie pamiątki, jak te z feralnego dla naszej gwiazdy  finału Superbowl.

Superbowl XLVII - Baltimore Ravens v San Francisco 49ers  - Mercedes-Benz Superdome

„All the single ladies, all the single ladies…”

6 thoughts on “Beyoncé – przerost figury nad treścią”

  1. wiesz Karol doskonale, że nie wszyscy muszą mieć takie samo zdanie. wiadomo, nie każdemu podobać się musi ta czy inna ARTYSTKA czy ARTYSTA, ale nie uważam, że mówić 'nie rozumiem’, 'nie macie racji, bo jest tak i tak’. to jest Twoje zdanie, być może innych również. ale uważam też, że jeżeli są fani, którzy po prostu ją uwielbiają to powinieneś to zaakceptować. dla Ciebie wszystko jest na jedno kopyto, dla innych nie. pamiętaj, że w tej sferze oprócz śpiewu liczy się show. może i takie samo, ale jednak show. a nie jakieś skrzypienie na żywo i brak polotu (tak, mówię tutaj m.in. o niektórych poczynaniach Rihanny, ale nie mówię, że jest beznadziejna). i nie myśl, że ten post jest hejtem, bo nie jest. jedynie to informacja, żebyś zauważył, że nie każdy musi mieć taki sam gust muzyczny i uwielbiać to, co uwielbiasz i uważasz za dobre Ty.

    pozdro!

    1. Ale ja nikomu nie zabraniam słuchać Beyonce, wprost przeciwnie. Uwielbiajcie ją sobie, słuchajcie ją, bawcie się dobrze. Gdzie ja tu każę wszystkim się zgadzać ze mną?

  2. A ja się nie zgodzę tylko w jednym punkcie: „władczy feminizm”, jak to ująłeś (odnoszę np. do „If I were a boy” i przecież „Run the world”) był u niej czymś ciekawym i świeżym w moim odczuciu. Mało jest kobiecych głosów pokazujących taki wzór osobowy kobiety w przekonujący sposób, a ona dla mnie była w tym autentyczna, jeśli patrzeć na ten wycinek twórczości. Pamiętajmy poza tym, że silna, samodzielna osoba może mieć wrażliwszą, romantyczną stronę, jedno z drugim wcale nie musi być sprzeczne.

  3. Dużo ciężko mi od siebie dodać, pozostaje się zgodzić. Media wykreowały ją na straszną gwiazdę i artystkę. Gdyby ona jeszcze pisała te teksty i robiła podkłady… ona jest tylko wykonawcą wydawcy, zarabia hajs na koncertach, a wydawca 95% ze sprzedaży jej muzyki.
    A śpiewając hymn stanów z plejbeku przesadziła i to grubo.

  4. Generalnie zgadzam się co do joty z Twoim postrzeganiem Beyoncé, z tym, że nieprawdą jest jakoby krytycy rozpływali się w zachwytach nad „I Am… Sasha Fierce”. Beyoncé, wbrew pozorom, nie jest ulubienicą krytyków muzycznych, jest natomiast ulubienicą mediów, zwłaszcza kolorowych magazynów no i oczywiście, co bardziej zagorzałych fanów :).

  5. A ja mam co do Beyonce swoje zdanie, ale nie koniecznie znacznie różniące się od Twojego! Lubię Beyonce i do niedawna słuchałam tylko starych, czy nowych singli jak „If I were a boy”, „crazy in love”, czy ulubionego „irreplaceable”. Uważam, że ma wyjątkowy talent i mocny, zadziorny głos, ale tym samym spokojne nutki śpiewa idealnie i delikatnie.

    Zawsze gdy zabierałam się do przesłuchania jej albumów, nigdy nie umiałam dotrwać do końca. Nie skupiałam się na nich, a w ucho wpadały mi tylko znane single, do których sobie podśpiewywałam. Reszta utworów przepadała w zapomnienie.

    Aż tu nagle wydarzyła się płyta o nic nie znaczącej nazwie „BEYONCE”, w której się zakochałam (ale to napiszę w innej notce, bo widziałam, że o tym pisałeś, a jeszcze tego nie przeczytałam).

    Po fazie na „BEYONCE” postanowiłam się spiąć i przesłuchać albumy. I tu cię zdziwię! Najbardziej do gustu przypadła mi płyta „I’m Sasha Fierce”, którą ostatnio nawet kupiłam. Podoba mi się wydanie, pomysłowo pokazana artystka o dwóch twarzach. Piosenki ze strony I am są delikatnymi balladami, których naprawdę się przyjemnie słucha, a strona Sasha Fierce zawiera dużo piosenek pełnych pewności siebie, z zabawnym tekstem (np. Ego, które tekstowo zabija wszystkie inne piosenki tej płyty). Niestety jest to tylko przyjemna płyta, która nudzi się po dłuższym słuchaniu, dlatego puszczam ją sobie od czasu do czasu na chwilę, a później wracam do innych wykonawców.
    Czarno-białe teledyski artystki niczym mnie nie zaskakują, wręcz nudzą i po jednym obejrzeniu uznałam, że wystarczy. (Oczywiście nie mówię tu o jej ostatniej płycie). I nadal nie wiem czym wszyscy się zachwycają w teledysku do „Single Ladies”.

    Podobają mi się natomiast jej kreowane na 'retro’ klipy. Ale piosenki takie sobie. Jak już mówiłam, do posłuchania od czasu do czasu.
    Ostatnio mam fazę na piosenkę „Love on Top”, strasznie podoba mi się na końcu nieprzerwany refren i powtarzany z coraz to większą siłą i napięciem. Za to teledysk nie urywa dupy. Sorka za kolokwializm. ;)
    Oczywiście ostatnia jej płyta to inna bajka, o czym na pewno się wypowiem! :D

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *